Przebieralnia

Przebieralnia czyli blog

Przebieralnia jest czymś w rodzaju bloga. Są to zwykle krótkie formy z Metodą Feldenkraisa na pierwszym lub na dalszym planie. Pisane dość nieregularnie, gdy najdzie mnie wena. Zatem nie czekaj na kolejny odcinek bo kto wie, kiedy i czy w ogóle się pojawi. Zapraszam natomiast, by sięgnąć do tego co już było, bo mimo, że pisane jakiś już czas temu, nadal w kontekście tego co robimy w Metodzie Feldenkraisa jest aktualne. I wielu innych kontekstach też. Bo przecież Metoda splata się z życiem na wielu płaszczyznach. Zapraszam do lektury.

02.08.2019
Jak się mądrzeje?

Są takie pytania które mnie zaskakują, nurtują, nie dają spokoju, dojrzewają. Ostatnio dzieci świrowały, dostały totalnej głupawki, która nawet mi się trochę udzieliła ale potem mnie stopniowo zmęczyła. Po chwili pytam „dzieciaki, kiedy wy zmądrzejecie”. Nie żebym chciał by wyleczyły się z głupawek, po prostu już było tego za dużo. A Janka na to „tato, a jak się mądrzeje”?

I nawet chciałem o tym z nią porozmawiać, odpowiedzieć. Ale nie potrafię znaleźć natychmiast odpowiedzi, potrzebuję chwili by z nim pobyć i się zastanowić. Ale ta chwila dla dziecka jest na tyle długa, że wraz z jej końcem dziecko jest już gdzie indziej, bawiąc się kolejną chwilą.

Pamiętam z treningu jak Anat Baniel opowiadała o frustracji Moshe Feldenkraisa, który trochę żaląc się mówił, że wciąż nie wie jak zmienić sposób myślenia ludzi.

I czasem zastanawiam się co miał na myśli? Jaką miał wizję? Jak praktykowanie uważnej pracy z ciałem wpływa na inne aspekty naszego funkcjonowania, w tym sposobu myślenia. Każdy kto praktykuje Feldenkraisa pewnie ma w ten kwestii własne spostrzeżenia, doświadczenia.

No właśnie, jak się mądrzeje?

Kto wie, może odpowiedź przyszła, całkiem niespodziewanie, gdy dwa dni później jadąc rowerem przez park koło Iluzjonu na Mokotowie usłyszałem fragment rozmowy, jeden starszy pan mówił do drugiego „ … no po prostu są tacy ludzie, którzy nie potrafią uczyć się na błędach …”.

28.03.2019
BEN - Tłumacz doskonały

Eilat Almagore, moja ulubiona nauczycielka z Izraela opowiedziała historię ze swojego treningu, który prowadziła w Japonii.

Trening Metody Feldenkraisa trwa 4 lata.

Właśnie zaczęli współpracę z nowym tłumaczem o imieniu Beny.

Zaczął się trening, to jego pierwszy dzień,

Lekcja trwa. Beny tłumaczy.

Eilat mówi, Beny mówi i mówi i mówi.

Eilat nic nie mówi, Beny mówi i mówi.

W przerwie Eilat pyta “Beny, powiedz mi, jak to jest, rozumiem, że język japoński wymaga dłuższego werbalnego opisu niż angielski ale dlaczego mówisz, gdy ja nic nie mówię?”

“Ah, wiesz Eilat” mówi Beny, “przecież oni robią co innego niż to co im mówisz, więc ich poprawiam”.

“Oj, mówi Eilat ze swoją radosną delikatnością, to nic, że raz na jakiś czas ktoś zrobi coś innego”.

“Raz na jakiś czas” !!! ??? pyta Beny, “oni… CIĄGLE robią coś innego”

Więc Eilat mówi, że w tej metodzie jest na to miejsce by robić coś innego i robi krótki wykład Benemu o tym właśnie

“Aaaa …. to o to chodzi, aaaa to już rozumiem” i ciągnie dalej

“to wiesz co, jak się zaczną znów zajęcia, daj mi 20 minut i ja im opowiem o co chodzi w tej metodzie”

Eilat z wyrozumiałością mówi

“Wiesz co Beny, my właśnie dlatego spotykamy się przez cztery lata by to zrozumieć, 20 minut to za mało”

Bo w Metodzie Feldenkraisa kawałek po kawałku, docieramy do siebie, dajemy sobie czas na bezbłędne błędy, będące drogowskazami, na obserwację, na wsłuchiwanie się, na zdobywanie nowych umiejętności, podążanie swoją drogą. Pozwalamy sobie na nie wiedzenie, zaczynanie wielokrotnie od początku i zmierzanie ku niewiadomemu. Uczymy się ufać, że to niewiadome kryje w sobie coś dobrego.

Oswajamy się z myślą, że nie znajdziemy odpowiedzi na wszystkie pytania, które ciało nam postawi.

Podążamy tropem lekkiego ruchu, często go znajdujemy, przyglądamy się temu co stoi na przeszkodzie i odkrywamy jak w sobie znaleźć rozwiązanie.

Potrzeba czasu na wejście w taki rodzaj kontaktu ze sobą, taki specyficzny rodzaj intymności. Taka własna przestrzeń, dla każdego inna, inny kolor, odcień koloru, dźwięk inny wewnątrz rozbrzmiewa, inne wiatry wieją tu i tam przemykając się w przestrzeni ciała, na strunach myśli grając.

20 minut to mało, by to zrozumieć, by to poczuć, doświadczyć.

Mamy czas by doświadczać? Masz ochotę mieć czas, by tego doświadczać?

Bo trzeba czasu by w hałasie usłyszeć ciszę.

05.12.2018
Kraj kwitnących...

Cześć nazywam się Jacek Paszkowski. Urodziłem się jako drugi syn co w dużej mierze zaważyło na moim życiu. Urodziłem się w dalekiej Japonii i choć wychowałem się na warszawskim Żoliborzu i większość życia spędziłem w Polsce to wciąż czuję ogromną więź z krajem kwitnącej śliwki. Moje licealne lata upłynęły na … żeglowaniu po mazurskich falach i bezkresnym oceanie młodzieńczych fantazji. Prawdziwą jednak moją miłością było spawanie, którego uczyłem się od wyklętego przez rodzinę wujka mieszkającego na działkach ogrodniczych nad kanałkiem…..

Ok, mógłbym tak długo przeplatać fakty z nonsensem. Gdy czytamy coś co brzmi „prawdziwie” i nagle na drodze słów napotykamy coś co brzmi nieprawdopodobnie, zastanawiamy się chwilę… no w sumie tak mogło być … mógł się przecież urodzić w Japonii i dalej podążamy tym tropem, A gdy czytamy więcej takich zastanawiających „faktów” zaczyna włączać nam się filtr. Przesiewamy (jeśli w ogóle jeszcze czytamy) sens od nonsensu lub jak kto woli nonsens od sensu.

Jak duże oka ma nasze sito przesiewające prawdę od fałszu?

A w ciele, a w ruchu?

No tak, wiadomo, musiało do tego dojść. Nawet od głupot o kwitnących śliwach muszę zboczyć na drogę ciała i ruchu i tej … no jak jej tam … Metody Feldenkraisa.

Bo co, gdy robię ruch i wydaje mi się że, wiem co robię a jednak okazuje się, że tylko mi się wydawało?

Jak przesiać to co prawdziwe w ciele od tego co nie? Można popatrzeć. To pomaga. A gdy zamkniemy oczy? Skąd wiemy, skąd czerpiemy te informacje?

Przeczytaj a potem UWAŻNIE zrób małe ćwiczenie. Zajmie ci to najwyżej parę minut.

Przy zamkniętych oczach poczuj jak czujesz ustawienie głowy pośrodku, gdzie jest nos? I teraz obróć powoli, uważnie i delikatnie głowę w prawo i lewo i poczuj czy czubek nosa porusza się w linii poziomej, czy tak samo w prawo i w lewo? Tak samo daleko? Teraz zostaw nos po jednej stronie i czubkiem nosa zakreśl powoli maleńkie kółka. Zrób ich ok 10 w jedną i drugą stronę. Zostaw głowę lekko obróconą i kręć przy zamkniętych powiekach koła oczami powoli ok 10 w jedną i drugą stronę. Teraz wróć do kręcenia kół nosem po tej stronie ale pod zamkniętymi powiekami patrz na jeden punkt na ścianie, tak że oczy pozostają nieruchomo mimo że głowa obraca się względem nich. Wróć do obracania powoli głowy prawo i lewo. Jak czujesz teraz ten ruch? Jak odczuwasz prawą i lewą stronę twarzy?

Metoda Feldenkraisa pomaga nam powrócić do zmysłów, na jakiś czas wyjść z głowy, w której tak bardzo lubimy przesiadywać (przynajmniej niektórzy). Uczymy się języka, w którym zmysły do nas mówią, odczytujemy ich znaczenie.

Jestem wielbicielem (to prawda) małej przestrzeni ruchu, na granicy bezruchu. Takiej wewnętrznej areny ruchu gdzie rozgrywa się pierwszy akt, choć kto wie może to już kolejny (jak powiedział filozof Maerleau – Ponty „przestrzeń pomiędzy intencją a działaniem jest pełna magii”). Takiej przestrzeni gdzie mięśnie dopiero co się zaczną budzić, pierwsze impulsy nieśmiało przemkną po niezatłoczonych jeszcze drogach nerwowych by poruszyć leniwie paroma włóknami mięśni. Te z kolei pociągną za szkielet ale nie dość silnie by np podnieść rękę czy obrócić głowę. Będzie ona wciąż leżała, ale szkielet już drgnął, przemieścił się choćby o kawałek milimetra w swojej mięciusiej otoczce z tkanek miękkich. Coś co dzieje się poza okiem zewnętrznych świadków. Ten spektakl możemy oglądać tylko naszym wewnętrznym okiem. Ta przestrzeń tak niedoceniana w większości dyscyplin ruchowych, zawiera takie bogactwo doświadczeń, że szkoda było by przejść nad nimi obojętnie. Uważne przebywanie w tej przestrzeni ćwiczy nas w umiejętności przesiewania prawdy od fałszu.

Ps 1. Tak, to prawda, można żyć szczęśliwym życiem bez tej umiejętności. Więc spokojnie oddychaj, nie trzeba mieć wyrzutów sumienia, jeśli omijasz tę przestrzeń szerokim łukiem.

Ps 2. Jestem też wielbicielem dużego ruchu, obszernego, dynamicznego, globalnego pomijając często to co dzieje się na początku.

Ps 3. A niech mi ktoś powie, że w Japonii nie rosną śliwki. Nawet wiem kto mi odpowie

09.11.2018
Dzięcioł australijski i książka na stopie

Zrobiłem ostatnio warsztat, którego tematem była ruchomość nóg a przewodnim motywem jest seria lekcji z książką leżącą na stopie. Cały cykl lekcji rozwija się dookoła tego tematu jak przejść z jednej do drugiej i kolejnych pozycji leżąc na podłodze utrzymując książkę na podeszwie. Oczywiście wielokrotnie książki spadają zanim dojdziemy do tego jak ułożyć cale ciało dopasowane do tego jednego ograniczenia, że stopa jest ułożona z podeszwą skierowaną cały czas do sufitu w mniej więcej poziomym ułożeniu. Wydaje się proste ale jednak…

W domu podczas moich własnych prób dzieci mnie obserwowały i Janka po chwili prób udanych na swój sposób oświadczyła, że to bardzo proste i pokazała mi jak to zrobić … trzymając książkę między obiema stopami. Następnego dnia jedna z uczestniczek warsztatu pokazała mi jak jej córka (w podobnym wieku do mojej) też po chwili prób udanych w inny sposób znalazła sposób trzymając książkę między dużym i drugim palcem stopy.

Ech dzieci ze swoją wolną niezakłóconą ograniczającymi przyzwyczajeniami wyobraźnią, z wolną nie zagraconą przestrzenią w mózgu gdzie wszystko jest możliwe.

A propos ograniczonej przyzwyczajeniami wyobraźni byliśmy ostatnio na urodzinach kolegi Julka. Poza Warszawą, w domu jednego z rodziców. Piękny dom, duża posesja, na której pasą się … kozy, nie to owce, nie chyba jednak kozy. Może nie zwrócilibyśmy na nie większej uwagi gdyby nie fakt że zaraz po przybyciu na miejsce okazało się, że ktoś przyjechał z psem, który zaraz pogonił kozy/owce i jedna się gdzieś zawieruszyła. Ruszyliśmy więc na poszukiwania owcy.. . nie .. kozy. No bo wygląda totalnie jak koza choć gospodarz twierdził uparcie, że to owca. Przecież wiemy dobrze jak wyglądają owce. Białe lub od bieli oddalone w kierunku czerni futerko skręcone no taki „baranek” po prostu. Do tego stopnia się upieraliśmy przy tych kozach, że siedzieliśmy przy stole i dyskutowaliśmy przez chwilę o nich (znawcy !!!) nawet poddając w wątpliwość czy aby na pewno gospodarz wie co hoduje. A on, gospodarz, przechodząc nieopodal, słysząc nasze dylematy na temat koza to czy owca rzucił tylko od niechcenia że to są owce …. kameruńskie. I one tak po prostu wyglądają jak kozy. Koniec kropka. Strasznie byłem gotów bronić swojej koziej barykady w tej potyczce, a przecież w ogóle się nie znając.

Bardzo to było dla mnie zabawne jak raz wyrobione wyobrażenie na jakiś temat trudno jest potem skruszyć i dopuścić do jego zachwiania.

I z ciałem nie jest inaczej. Będziemy bronić naszej placówki na której okopaliśmy się i trzymać się będziemy tego miejsca, wyobrażenia, stanowiska choćby nie wiem co. Choćby plecy się pięknie wyginały w tę i tamtą to mogę bronić stanowiska, że się nie wyginają. Mając wyobrażenie na temat tego czy coś jest możliwe czy nie to często trzymamy się tego przekonania kurczowo i w ruchu potwierdzamy tylko nasze stanowisko by utwierdzić się że to jest właśnie tak jak zawsze myśleliśmy, że jest a nie inaczej.

Podobnie jak z Andrzejem i panem Józkiem. W Zawoi jest chatka etnografów do której jeździł znajomy Andrzej. Z chęcią odwiedzał lokalnych między innymi pana Józka, który znany był z tego że strugał ptaszki z drewna, malował i sprzedawał. Pan Józek mieszkał na samej górze, przy lesie, gdzie dojść można było tylko błotnistą górską dróżką. Otóż któregoś dnia znajomy wybrał się do Pana Józka na pogaduchy i widzi że pan Józek struga ptaszki. Bierze jednego już wykończonego do ręki przygląda się i pyta jaki to ptak? A pan Józek z góralskim zaśpiewem odpowiada „że to dzięcioł”.

Dzięcioł? pyta Andrzej, przecież dzięcioły tak nie wyglądają. „no ale to je dzięcioł” odpowiada pan Józek. Andrzej upiera się że przecież tak nie może być, na co góral mówi „no bo to panie Andrzeju, je dzięcioł australijski”.

I wracając do ciała, wydaje mi się, że kluczowe jest zwolnienie i zmniejszenie intensywności, które jest furtką do uważności w ruchu. (o czym wciąż mówił Moshe Feldenkrais ale co innego zaufać mistrzowi a co innego odnaleźć to w sobie). Ta uważność jest z kolei kluczem do zwiększenia samoświadomości, która pozwala spojrzeć na ruch i siebie w ruchu jakim jest rzeczywiście a nie jakim się wydaje. To fascynująca podróż w głąb dostrzegania coraz mniejszych subtelności ruchowych. To trochę tak jakbyśmy w nagrodę za naszą wytrwałość w obserwowaniu siebie dostawali nowy mikroskop z możliwością coraz to większych przybliżeń dający możliwość zajrzenia jeszcze głębiej. I pozostając tam znów nabieramy umiejętności zejścia jeszcze dalej w głąb. Wydaje mi się że ta mikro przestrzeń w ciele nie ma granic podczas gdy makro przestrzeń naszej motoryki jest w wielu aspektach już dawno odkryta ale tylko dla niewielu dostępna.

A no właśnie… gdy już to napisałem postanowiłem sprawdzić jak wygląda dzięcioł australijski i oto co znalazłem w wiki

Dzlęciołowate – rodzina obejmuje gatunki leśne, zamieszkujące lasy całego świata …. poza Australią (i paroma innymi miejscami).

16.08.2018
Orzechowskie łąki i szkielet, który nigdy się nie męczy

Jechałem rowerem po około orzechowskich polach w stronę Poddąbia. Rozciągały się w głąb lądu jak wielka chusta rozłożona pomiędzy dwiema ścianami lasu przygnieciona do ziemi ciężkimi balami zwiniętego siana, by nie odfrunąć z wiatrem wiejącym od morza.

Wczoraj kolega pokazywał zdjęcia, piękne zdjęcia przyrody. Lis, czapla, wilk i dzik, wiele rzadkich gatunków ptaków, o których istnieniu nie wiedziałem. Gdzie takie ptaki – pytam. A on, że niektóre to tu obok, niedaleko, na tych polach i łąkach za Orzechowem, na tych którymi właśnie jechałem.

By je zobaczyć trzeba się zatrzymać, poczekać, wtopić się w krajobraz, by pojawić się mógł nowy obraz. Zatrzymanie i czekanie jest niezbędne by dostrzec to co wcześniej było niewidzialne.

Myślę sobie, że w lekcjach Metody Feldenkraisa jest podobnie. Choć ruch jest głównym środkiem poznania i zmian to zatrzymanie ruchu pozwala zaobserwować to co wcześniej niewidzialne. Gdy zatrzymamy się w dowolnym momencie ruchu możemy poczuć całą gamę napięć, naprężeń, nacisku na podłoże, miejsc, w których się wysilamy i miejsc, w których odpoczywamy.

I możemy zatrzymać się w tym momencie i zadać sobie takie pytanie, czy jest możliwe by w tej pozycji, tym zatrzymanym kadrze ruchu być z mniejszym wysiłkiem, bez napięcia, oddając ciężar podłożu.

Wykorzystując szkielet. Szkielet, który się nie męczy.

Możemy wtedy dokonywać minimalnych wychyleń dookoła punktu podparcia, zmieniać napięcia w poszukiwaniu miejsca idealnego podparcia.

Miejsca, gdzie szkielet i mięśnie dochodzą do długo poszukiwanego porozumienia. Miejsca gdzie oddech się uspokaja i znikają wszelkie troski.

21.05.2018
Co lubię w Metodzie Feldenkraisa

Na rogu w Puerto Natales w Patagonii

Jedna z osób uczestniczących w zajęciach podjęła odważną decyzję by rozpocząć 4 letni trening Metody Feldenkraisa. Przysłała mi swoje podanie na trening żebym rzucił okiem. Moje oko sięgnęło także wstecz, wzdłuż i poprzek mojej własnej decyzji i początków mojej przygody z Metodą Feldenkraisa. Czytając pytania na wniosku spojrzałem na własną decyzję sprzed ponad 20 lat. Co jest dla mnie ważne w Metodzie, co mnie przy niej trzyma, jak ją postrzegam i rozumiem.

I przypomniała mi się także moja szkoła (głównie średnia), w której jako notoryczny nieuk byłem wiecznie nieprzygotowany do lekcji, nie znający materiału, obawiając się wywołania do odpowiedzi, w obliczu nieuniknionej klęski. Niewiedza, nie-umienie były przez lata moją codziennością i źródłem stresu, wstydu i wewnętrznego napięcia. (Tak na marginesie, to zmieniło się po liceum)

I pomyślałem sobie że to co między innymi zachwyciło mnie na początku mojej przygody z Metodą to to, że nikt nie oczekiwał na treningu, że będę „wiedział”. Doświadczenie było ścieżką i kluczem do informacji, a doświadczanie jest procesem, który rozgrywa się na wewnętrznej arenie i poddaje się indywidualnym regułom, które dla każdego są do odkrycia na jego/jej własnych zasadach, tempie i czasie. Bycie w stanie niewiedzy stopniowo zmieniało się w stan ciekawości a nie napięcia. Ciekawości która jest otwarta na to co kryje się za nieznanym.

Kolejna rzecz która urzeka mnie w metodzie Feldenkraisa to przestrzeń na granicy. Pogranicze między intencją, a manifestacją zewnętrzną ruchu fascynowała mnie jeszcze zanim zetknąłem się z Metodą Feldenkraisa. Ale dopiero w trakcie lekcji odkryłem konkretny wymiar tej przestrzeni. Wraz z nią budzi się moja ciekawość. To trochę tak jakbyśmy siedzieli czekając na seans i kurtyna otwiera się bardzo powoli, kawałek po kawałku odsłaniając co było skryte. Za nią toczy się już akcja ale początkowo widzimy tylko jej kawałek. W lekcjach stopniowo budujemy nasze wyobrażenie o sobie, o planie motorycznego działania, o sieci zmysłowych doświadczeń, którą otoczony jest każdy ruch, każde działanie. Bardzo lubię jak z niebytu powoli wyłania się ruch czasem początkowo kanciasty, toporny ale z czasem jego chropowatość nabiera miękkich kształtów i lekkości.

Lubię też świadomość, nieskończonych możliwości. Patrzę na materiały źródłowe, dokładne zapisy lekcji, które Moshe Feldenkrais prowadził w swoim studio przy ulicy Alexander Yanai w Tel Avivie i wiem że jest tam ogromne bogactwo możliwości do odkrycia. Każda taka lekcje to dla mnie też inspiracja do własnych poszukiwań. Ilość możliwości jest ogromna. To napawa mnie spokojem.

Lubię wyzwania, które drzemią w lekcjach. Uśpione do momentu, gdy ponownie zabrzmią głosem Moshe i napotkają ciało gotowe na spotkanie, leżące na kocu i ciekawe nowości. Ostatnio na przykład, poległem, totalne fiasko. Nie byłem w stanie zrobić lekcji. Ale zamiast się wkurzać to się uśmiałem, po prostu mnie to rozbawiło. Podszedłem do lekcji po raz kolejny. Wprowadziłem nowe elementy. Już wiedziałem dokąd zmierza, czego dany kierunek ruchu wymaga od kręgosłupa, klatki, oddechu i dopasowując ruchy, wymyślam nowe kombinacje by znaleźć sposób. Dla mnie to szkoła kombinatoryki stosowanej. A ja lubię kombinować, wymyślać rozwiązania.

To co mnie też pociąga w metodzie to to, że za każdym razem jak kładę się na podłodze by zrobić nową lekcję nie wiem co mnie czeka. Początek jest wielką niewiadomą. Lubię tę świadomość gdy robię lekcję sam oraz gdy uczę. Myślę sobie wtedy, „wy jeszcze nie wiecie … „ z zazdrością, bo też chętnie bym się położył.

Jak na skrzyżowaniu dróg, nie wiedząc którą wybrać. O właśnie tak często się czuję, leżąc na podłodze i robiąc nową lekcję.

Jeszcze wiele innych rzeczy pociąga mnie w Metodzie Feldekraisa, mógłbym o nich długo i jestem szalenie wdzięczny losowi że mnie skierował w jej stronę.

I z pewnością każdy kto przy choć przez chwilę kroczy tą ścieżką ma do tego swoje własne powody

19.03.2018
Śnieg

W piątek spadł śnieg, pięknie biały, skrzący się w porannym słońcu, pod czystym niebem. Gdyby to było w grudniu zachwyciłbym się może bardziej bo byłby wyczekiwany i na miejscu. A teraz w marcu wyczekujemy już wiosny, więc choć piękny, był też trochę niechcianym przybyszem. Ale gdy tak szedłem sobie przez park by poprowadzić warsztat przyszła mi do głowy taka myśl, że jak spadnie śnieg i przykryje wszystko bielą to trochę tak jakby świat naszych dróg się wyzerował, powrócił do neutralnych ustawień nie skażonych koleinami naszych przyzwyczajeń. I tak sobie patrzyłem na ten park, który znam tak dobrze, dobrze wiedząc gdzie są te ścieżyny parkowe, alejki między szpalerami lip i miałem takie poczucie wolności wyboru. Nic nie narzucało kierunku (poza tym gdzie zmierzałem) ani właściwej drogi jaką mam wybrać by dotrzeć tam gdzie chcę. Każdy tor wyznaczony moją wyobraźnią pomiędzy drzewami, krzakami, ławeczkami wydawał się równie dostępny, tak samo dobry jak i niedobry. Nie czułem przywiązania do żadnej ścieżki i poszedłem na przełaj klucząc między drzewami. Z jednej strony trochę mi było spieszno na zajęcia, a z drugiej delektowałem się tym nie wydeptanym terenem, w którym każde rozwiązanie jest możliwe. I tak się złożyło, że pomyślałem sobie wtedy o tym co robimy w Metodzie Feldenkraisa, której zajęcia właśnie miałem za chwilę zacząć. O tym, że robiąc lekcje edukacji somatycznej zacieramy ścieżki albo przysypujemy je śniegiem tworząc przestrzeń nieskończonych możliwości. W wyniku każda droga jest dobra, mamy wolność wyboru pozbawioną przywiązania do tej jednej tak zwanej właściwej.

A jednak ten śnieg mimo, że już wypatrywałem wiosny sprawił mi ogromną frajdę nie tylko dlatego, że skrzył się w płomieniach porannego słońca.

05.02.2018
Pan z Bentleyem i rwanie jabłek

Nie nie będzie o saltach, piruetach, szpagatach. A o ruchach dostępnych każdemu, w każdej chwili, bez zaciskania zębów i przesiąkniętych potem zmęczenia ubrań, żmudnych treningów i lat wyrzeczeń. O takiej banalnej czynności jak na przykład wstawanie z podłogi czy sięganie po książkę na górnej półce. Tu nie chodzi o trening tylko o umiejętność posługiwania się sobą.

Nie dalej ja tydzień temu podjeżdżam na stację benzynową w centrum Warszawy. Przede mną stoi Bentley. Wygląda na nówkę sztukę, choć może wszystkie samochody tej klasy zawsze wyglądają jak nowe. Mimo, że ja już zacząłem tankować, kierowca z Bentleya nie wyszedł jeszcze ze środka. Po jakimś czasie wysiada. Rozgląda się za wlewem paliwa. Dostrzega je przy klapie bagażnika i zaczyna naciskać jakieś guziki w środku licząc, że któryś z nich otworzy klapkę. Bezskutecznie. Czekając aż skończę tankować, przyglądam się z ciekawością obserwując dalszy rozwój wydarzeń. Po chwili kierowca, młody, dobrze ubrany mężczyzna podchodzi do klapki zasłaniającej wlew i próbuje palcem ją podważyć. Nie udaje się. Nie poddając się wyciąga kluczyki i końcem jednego z nich próbuje podważyć klapkę. Po nieudanej próbie wciska kluczyk głębiej i próbuje z większą siłą. Przy okazji rysuje lakier samochodu wartego …. oj sporo. Po jakimś czasie zagaduje pracownika stacji, który znajduje odpowiedni guziczek w środku i klapka się otwiera.

I tak sobie myślę, że w sumie większość z nas wykazuje podobne zachowania. Dopóki nie pootwieramy sobie odpowiednich klapek. Bo przecież dostajemy w prezencie doskonałe ciała a tak kiepsko potrafimy je używać. Poruszamy się … wystarczająco, ale daleko nam do potencjału, który jest nam dany. A przecież zasługujemy na piękny, zgrabny, sprawny, wydajny i zdrowy ruch. Mamy to w genach. Sprawne wstawanie z podłogi czy wyciąganie ręki by zerwać jabłko, to soczyste, to najbardziej wystawione do słońca, to najbardziej dojrzałe. Nie, nie to obok. Ale właśnie to.

18.06.2017
Rurka z języka

Robiłem ostatnio lekcję i się pogubiłem. Zdarza mi się to, gdy robię nową lekcję. Nauczyłem się lubić to odczucie zagubienia wiedząc, że gdzieś za rogiem niewiedzy czai się rozwiązanie. Cierpliwie czekałem na rozwój sytuacji. Wiem, że czasem wątki plączą się celowo, by potem jak za zdecydowanym ciachnięciem czarodziejskich nożyc rozplątać się pozostawiając nas z euforycznym doświadczeniem „już wiem”. Dzień czy dwa potem usłyszałem od Janki (3 lata) znaną mi już prośbę: „tato zrób rurkę z języka”.

To jedna z tych rzeczy, którą albo się umie albo nie i żadna ilość treningu tego nie zmieni.

A ja jako jedyny w naszej rodzinie nie potrafię zwijać języka w rurkę.

Janka o tym wie.

Więc jej odpowiadam: „Janka przecież wiesz, że nie potrafię”

„No tata, ale pokaż” – nalega

„Ale córeczko co mam Ci pokazać, przecież wiesz, że tego nie potrafię” – powtarzam

„No ale pokaż jak nie potrafisz” – mówi.

I tak mnie te słowa zafrapowały, jak nie wiem co.

Bo wydaje mi się, że tak jesteśmy nastawieni na to, żeby umieć, że często zapominamy, że każde „umienie” poprzedzone było fazą „nie umienia” a jedno od drugiego oddzielał dłuższy lub krótszy czas nauki. A te słowa mojej córki „pokaż jak nie potrafisz” wydały mi się bardzo ważne z punktu widzenia procesu zdobywania umiejętności.

(Ponoć Moshe Feldenkrais w pewnym okresie nazywał swoje lekcje „nabywaniem umiejętności”).

Co się dzieje, gdy kładziemy się na podłodze by zrobić lekcję ruchową Metody Feldenkraisa i słyszymy instrukcję, która czasem w żaden sposób nie rezonuje w nas, nie znajduje odzwierciedlenia w naszym dotychczasowym doświadczeniu ruchowym i wyobrażeniu siebie w ruchu? Próbujemy podążać w kierunku, który wydaje nam się słuszny, choć często nie wiemy, który kierunek jest słuszny.

I gdy wtedy pokażemy sobie sami, czyli uświadomimy sobie, jak „nie potrafimy”, czy też zbudujemy mapę swojego „nie umienia” to mamy to „nie umienie” rozłożone na kawałki, poukładane. A stąd już dużo prostsza droga do tego by „nie umienie” zmienić w umiejętność.

Jest jakaś umiejętność w tym celowym nie umieniu.

A gdy tę umiejętność jako tako przyswoimy to proces uczenia się nie jest wtedy próbowaniem na oślep ale może być już celowym zmienianiem konkretnych elementów układanki, z których chcemy poskładać całość.

Ot co, w temacie rurki z języka i teorii uczenia się.

12.03.2017
Deska rozdzielcza

To była prawdziwie naukowa konferencja. Mnóstwo tabelek, wykresów, wskaźników, power pointów. Danych statystycznie tak istotnych, że przywaliło swym ciężarem to co wydawało mi się ważne. Bo było o zdrowiu, człowieku i leczeniu i gdy chodzi o te sprawy to najistotniejszy powinien być zawsze człowiek.

Czułem się tam strasznie zagubiony. Bez twardych danych, bez tabelek, wykresów, slajdów i różnic statystycznie w istocie nieistotnych. Stałem tam przed widownią i wspomniałem niemal przepraszając, że nie wyświetlę im kolejnej porcji jakże porywających wykresów i wskaźników.

Poprosiłem natomiast zebranych by usiedli wygodnie i …. poczuli jak siedzą, tak po prostu, choć nie zawsze prosto. Skąd wiedzą czy siedzą prosto, czy nie i co z tą informacją robią czy od razu starają się poprawić czy zaciekawieni co będzie dalej po prostu obserwują. Jaki wewnętrzny wskaźnik mówi im jak siedzą. Czy mu ufają. Bo co jeśli on, niemierzalny, nieobserwowalny, schowany nie wiadomo gdzie, mierzący nie wiadomo jak i co, kłamie? Albo jest popsuty? Jeśli tak to jak go naprawić? I potem poprosiłem by unieśli jeden pośladek, tak powoli i tak nieznacznie jakby chodziło tylko o poruszenie wewnętrznej przestrzeni, bez burzenia zewnętrznej formy. Kilka razy, wystarczy. I poczuj jak ten ruch, rozprzestrzenia się wewnątrz, jak dotyka twojego oddechu.

I potem było jeszcze kilka różnych wariantów rozgrywających się na wewnętrznym dziedzińcu ciała. Wcale nie chcieliśmy wychodzić poza bramy. Bardziej chcieliśmy przyjrzeć się temu co rozgrywa się wewnątrz, jakie siły ścierają się w środku zanim ruch się objawi na zewnątrz. Ruch w trakcie jego narodzin.

I potem … .

Widać było kto był zaciekawiony tym co poczuł, kto nie dowierzał, wątpił w sens takiego eksperymentu. No bo w sumie, co to za eksperyment bez narzędzi, pomiarów i konkretnych danych. Na czym tu się oprzeć i z czego wnioskować.

Opowiedziałem, że w tego rodzaju pracy interesują nas wskaźniki wewnętrzne, budujemy je sobie i w sobie zdolność ich odczytywania. Trochę tak jakbyśmy instalowali gdzieś wewnątrz taką deskę rozdzielczą, na której wyświetlają nam się dane dotyczące ruchu i tego co z nim powiązane.

Wyobrażasz sobie jazdę samochodem bez deski rozdzielczej. Skąd czerpalibyśmy wiedzę o prędkości, o tym ile paliwa jeszcze mamy, czy mamy światła czy nie … . O ile łatwiej poruszać się mając wgląd w takie dane, które wyświetlają się na naszych wewnętrznych zegarach. E tam samochód, cała elektrownia, setki wskaźników, to dopiero jest wyzwanie, ogarnąć to wszystko. Może lepiej nie zaczynać, bo się pogubić można.

Nie uwierzyli, wyszli nie dowierzając, sceptycy. W większości.

Poza tymi kilkoma osobami, które były ciekawe i uwierzyły w to co poczuły, odkryły coś nowego.

I było to na tyle ciekawe, że chciały wiedzieć więcej.

Zawsze tak jest. Musi nas wewnętrznie połechtać, zaintrygować, zburzyć choć jeden, jedyny, najmniejszy klocek naszego gmachu przekonań osobie. Wtedy chcemy więcej.

Dla Was warto to robić. Dziękuję.

Dla mnie też się tak zaczęło. To już 20 lat

08.06.2016
Never give up, zwłaszcza jeśli chodzi o pączusia

W dzieciństwie często słyszałem od Mamy takie słowa “maybe yes, maybe no, maybe baby I dont know” co można by przetłumaczyć jako “może tak, może nie, być może, dziecko, (po prostu) nie wiem”
Mimo, że nie do końca tak naprawdę rozumiałem o co w nich chodzi, to z czasem zacząłem lubić je coraz bardziej, do tego stopnia, stały mi się bardzo bliskie i sam lubię je czasem powtarzać.
Zwłaszcza w czasach wszechobecnej pewności to trochę jak pozwolenie na błądzenie. To umiłowanie do pewności, do nieomylności, do trzymania się raz wytoczonego jedynie słusznego kierunku i wektora widoczne jest nawet na zajęciach edukacji somatycznej Metodą Feldenkraisa.
A tyle tu przecież nowości, nowych kierunków, salt i zwrotów akcji, które nic innego tylko zachęcają do porzucenia starego i spojrzenia przychylnym okiem na nowe. Niektórzy trenerzy nawet reklamują profesjonalny trening Feldenkraisa między innymi tym, że student pozna ponad siedem tysięcy nowych ruchów. Nie wiem kto i jak to obliczył, wydaje mi się to dość zabawne, bo przecież ta liczba jest różna dla każdego z nas ale tak czy owak na treningu feldenkraisa poznajemy imponującą ilość nowych wzorców ruchowych. Badamy niezliczoną ilość nowych ścieżek, zaułków naszej motoryki, postrzegania i świadomości. Odkrywamy, że czasem nie ma jednoznacznie najlepszych rozwiązań, i że jest wiele elementów, które wpływają na znalezienie tego najlepszego w danym momencie rozwiązania.
A mimo to, nawet tu, na bezpiecznym kawałku podłogi, często wciąż wydaje nam się, że powinniśmy wiedzieć od razu co i jak zrobić. Gdzie mieć, ułożyć, postawić, stopę, dłoń, głowę, biodra, barki i te wszystkie setki części naszego szkieletu i wiedzieć jak je od razu właściwie, poprawnie, najlepiej we wszechświecie mieć poukładane. Tacy jesteśmy poukładani.
Fakt, większa praktyka, pomaga szybciej, niejako intuicyjne znajdować optymalne rozwiązania. Mimo to czasem i u doświadczonych jak i początkujących na feldenkraisowych ścieżkach można zaobserwować taki, w pewnym sensie upór, trzymania się jednej ścieżki, tego samego pasa ruchu.
Julek ostatnio pod koniec jakiegoś weekendowego maratonu imprezowego z dużą ilością słodyczy prosi o kolejnego pączusia. Ja mu mówię, że już strasznie dużo zjadł słodyczy i że chyba wystarczy. Na co pada propozycja: on proponuje jeszcze tylko jednego pączusia i że w ogóle słodycze tylko w weekendy a potem cały tydzień słodki post. No to ja się na to godzę, zastrzegając, że weekendy też z umiarem. Zgoda.
W poniedziałek prośba o pączusia. No to ja przypominam nasza umowę. Cisza.
Po paru minutach milczenia, które widzę, że są wypełnione szukaniem rozwiązania, słyszę,” wiesz tata to ja postanowiłem zmienić zdanie, teraz proponuję żeby w weekendy nie jeść a w tygodniu jeść słodycze”. No i jak tu odmówić?

Pączusia nie dostał, ale chylę czoła za dążenie do celu.
I myślę sobie, że w naszym poszukiwaniu lekkości ruchu (tak jak dla Julcia słodkiego ukojenia) moglibyśmy kierować się równie dużą determinacją. Nie zadowalać się pierwszym ruchem, który nasze ciało nam podpowie. Bo zwykle podpowie nam to co utwierdzi w nas ten obraz siebie, który tak dobrze znamy i chcemy dalej potwierdzać. Ale wiedząc to lub tego nie wiedząc, kwestionować to co nam ciało podsuwa jako pierwszą propozycję i powiedzieć sobie, nie, nie, nie, być może nie tędy droga i pójść inną, mniej uczęszczaną drogą. I tak wiele razy, zmieniać, przestawiać, poszukiwać, aż staniemy twarzą twarz z zupełnie nową jakością ruchu w sobie, często burzącą nasz dotychczasowy zmysłowo, ruchowy obrazek siebie, zostawiając nas z czymś nowym, często lepszym.
Tylko trzeba do tego chcieć się zatrzymać i powiedzieć sobie, że szukam nowych ścieżek, jestem poszukiwaczem, na tropie sekretu lekkości zaklętej we własnym ciele.
Znamy dobrze to powiedzenie Moshe Feldenkraisa “jeśli wiesz co robisz, możesz robić to co chcesz”. To taka klasyka, cytat cytatów. Ostoja, dobrze się na tym oprzeć, jak już nie ma na czym. Aż tu nagle oglądam wykład z Amherst (ostatni trening M.F.) w którym Moshe Feldenkrais przez prawie godzinę udowadnia, że to zdanie to jeden wielki nonsens, że to nie prawda, po prostu jedna wielka ściema.
Taka drobna zmiana zdania, w kwestii zdania, które na tyle zdążyło się już utrwalić w głowie, że jeszcze chwila a okazałoby się, że stoi tak mocno na swoich pewnych nogach, że jest nie do ruszenia. W samą porę to obejrzałem, bo jeszcze chwila i uwierzyłbym, że wiem. Co za ulga, zwolnienie z obowiązku wiedzenia.
To samo dotyczy ruchu. Czasem najdrobniejsze zmiany ale podparte wyobraźnią otwierają wielki, niezmierzony nowy świat niuansów, gdzie ruchy odmieniają się przez przypadki, czasy, tryby, tworząc bogaty świat nowych możliwości ekspresji.
Z ruchem bywa podobnie jak z językiem.
Ktoś zadzwonił do Michała Rusinka i mówi “dzień dobry, chciałbym rozmawiać z Michałem Rusinek”, w odpowiedzi słyszy “dzień dobry, ale ja się deklinuję” na co osoba dzwoniąca mówi “a to przepraszam bardzo, zadzwonię później”.
I z tym bogactwem ruchu, zmysłów, nowych możliwości bywa tak, że łatwo się pogubić, początkowo (jak w szukaniu odpowiedniej formy językowej) wstawić nie tę końcówkę, trudno odnaleźć a drogowskazów szukamy często na zewnątrz, zwłaszcza, gdy na początku nasze wewnętrzne drogowskazy są jeszcze chwiejne i niepewne. I gdy słyszę wtedy pytanie, czy to ma być o tak? Czy może o tak? A jak powinno być? ….
Dźwięczą mi wtedy słowa mojej Mamy “Maybe yes, maybe no ….”

15.02.2016
Kółko graniaste czyli kwadratura koła łokciem

kwadratura kola lokciem. na jednym z podworek warszawskiego srodmiescia czy kreslisz kola jednym i drugim lokciem tak samo

 

Ileż to razy w czasie lekcji edukacji somatycznej Metodą Feldenkraisa rysujemy koła. No ile? Często. Ci z Was który wiedzą o czym mówię być może też pamiętają czym przyszło im rysować koło. Czubkiem głowy, łokciem, stopą, kolanem, biodrem, miednicą, klatką piersiową, piętą, dłonią, palcem (wszystkimi i każdym z osobna), nosem, tyłem głowy, mostkiem …

I ciekawe, jak to jest, że ten mentalny twór jakim jest wyobrażenie koła przenosimy ruchem w  przestrzeń poprzez skomplikowany układ mechaniczny jakim jest nasz szkielet podłączony funkcjonalnie poprzez przewody nerwowe do mięśni.

I gdy tak się przyjrzeć tym ucieleśnionym manifestacjom naszego wyobrażenia koła to bardzo często do koła im daleko. Są kanciaste trochę jakby ociosane nieprecyzyjnym narzędziem z kamienia, albo rozlane jak zegar Salvadora Dali, albo brakuje im fragmentów. Często są wybrakowane. Tak jakby nasz obraz koła był wybrakowany, przewodzenie na drodze mózg – rysująca część ciała szwankowało albo mięśnie nie słuchały należycie.

Kiedyś rysowałem koła na śniegu, chodząc po zamarzniętym, pokrytym śniegiem jeziorze. Z zamkniętymi oczami. Mogłem tak spędzić pół dnia zakreślając koła próbując trafić idealnie bez patrzenia w miejsce skąd wystartowałem. I  ciekawe było obserwowanie tego jakie czynniki sprawiają, że orientuję się gdzie jestem i dokąd mam iść. Mimo zamkniętych oczu, światło docierało przez zamknięte powieki podpowiadając jak jestem ustawiony względem słońca, albo odczuwając kierunek wiatru na twarzy. Te podpowiedzi sprawiały, że udawało mi się czasem stanąć w miejscu, otworzyć oczy i odkryć, że stoję dokładnie w miejscu, z którego zacząłem. Co za radość.

Ale gdy poruszamy się wyłącznie po przestrzeni wewnętrznej naszego ciała wsłuchujemy się w inne wskazówki. Każdy w swoje. Obserwujemy naszą wewnętrzną architekturę, reagujemy na linie światłą rozchodzące się po przestrzeni w środku nas, odczuwamy zmianę nacisku na podłoże i  zmieniające się relacje płaszczyzn, przylądków i zatok ciała. Na ile dokładnie i uważnie ich słuchamy? Co sprawia, że jakaś część ciała zakreśla bardziej lub mniej dokładne koło? Lub jakikolwiek ruch (działanie), który ma podążać za naszą intencją.

Obserwowałem to ostatnio podczas jednej z lekcji. Rysowaliśmy koło łokciem i ten ruch wynikał z  ruchu w łopatce i żebrach i obracania się na plecy i z powrotem do leżenia na boku. Co osoba to inna figura w przestrzeni. I chyba nawet nie chodzi o moje instrukcje. A zatem, o co?

A nie dalej jak kilka dni wcześniej przyglądałem się, jak przed pójściem spać Julek (lat pięć) uczy rysować Jankę (lat dwa) … właśnie koło. I nagle słyszę jak Julek wykazując wyjątkowo dużo cierpliwości, troskliwym głosem mówi młodszej siostrze “Janka, przecież koło ma wszystkie rogi zaokrąglone”.

Ujął mnie tym stwierdzeniem ogromnie.

Tak po prostu, wszystkie rogi zaokrąglone. To oczywiście nie czyni jeszcze koła doskonałego, ale to już coś.

Gdy poszli sobie już spać. Zacząłem eksperymentować z kołem.

Rysowałem tylko dłonią (fizycznie, ołówkiem na kartce papieru) albo ramię było proste i nieruchome i  ruch (pozycja stojąca) wychodził ze stóp i wychylania się całego ciała w przód, tył i na boki, albo jeszcze tułów był nieruchomy oraz ramię a ruch wynikała tylko z ruchu łopatki.

Fantastyczna zabawa, obserwować wewnątrz siebie które rogi trudniej jest zaokrąglić. I jakoś tak jest, że ciało zna odpowiedź jeśli tylko bliżej się wsłuchać i przyjrzeć swojemu kołu. Że idea koła jest wpisana w nasz ruchowy repertuar. I można je uzyskać z dowolnej konfiguracji, w  dowolnej pozycji, (prawie) dowolną częścią ciała. I pomysł żeby pilnować zaokrąglenia wszystkich rogów jest dobrym początkiem. Bo jak mawiał Moshe Feldenkrais osiągamy poprawę poprzez przybliżenia. I zawsze zaczynamy od pierwszego a potem są kolejne przybliżenia. Aż wszystkie rogi będą zaokrąglone.