Przebieralnia

Przebieralnia czyli blog

Przebieralnia jest czymś w rodzaju bloga. Są to zwykle krótkie formy z Metodą Feldenkraisa na pierwszym lub na dalszym planie. Pisane dość nieregularnie, gdy najdzie mnie wena. Zatem nie czekaj na kolejny odcinek bo kto wie, kiedy i czy w ogóle się pojawi. Zapraszam natomiast, by sięgnąć do tego co już było, bo mimo, że pisane jakiś już czas temu, nadal w kontekście tego co robimy w Metodzie Feldenkraisa jest aktualne. I wielu innych kontekstach też. Bo przecież Metoda splata się z życiem na wielu płaszczyznach. Zapraszam do lektury.

2 czerwca 2009
W kwestii kwestionowanego sensu rozwijania swojego potencjału ruchowego

Właśnie kupiłeś/aś nowy aparat foto. W zestawie jest gruba książka z instrukcjami obsługi.
Książka ta prowadzi nas przez różne możliwości aparatu, jego różnorakie funkcje, do których został zaprojektowany i wykonany. Pierwsza część instrukcji to zwykle rozdział pt „funkcje podstawowe” albo jakoś tak. Większość osób ogranicza się (jeśli w ogóle czytają instrukcje) do przeczytania tylko tej części. Dalsze strony książeczki zawierające informacje o funkcjach zaawansowanych nigdy nie doświadczą poszukującego dotyku ludzkiej ręki. Ta część pozostaje nie przeczytana, nie wiemy i nie dowiemy się, że istnieją i do czego służą. A  na koncercie, na stadionie, w nocy widzimy tysiące fleszy próbujących sięgnąć z przeciwnego końca stadionu do sceny, czy też robiąc zdjęcia w słoneczny dzień pod słońce nie wiemy, że należy doświetlić twarz fleszem, by odsłonić to, co w swoje posiadanie na chwilę wziął tak zwany cień. Czytając funkcje zaawansowane i korzystając z nich, eksperymentując z nimi, moglibyśmy wykorzystać pełen potencjał aparatu. Geniusz ludzkiej kreatywności, mógłby się pełniej manifestować za każdym razem, gdy naciska się migawkę. Podobnie jest z nami w ogóle, naszym ciałem, naszym ruchem. Większość z nas poprzestaje na funkcjach podstawowych. Wystarczy, że potrafimy zwlec się rano z wyrka, przejść jakiś odcinek, wejść po schodach, sięgnąć po cukier ze środkowej półki… Więcej nas nie interesuje. A, my, poprzez ciało mamy przecież możliwość wykonywania wielu bardzo zróżnicowanych ruchów. Nasz potencjał ruchowy jest bogatszy niż będziemy w stanie odkryć w ciągu całego naszego pięknego życia. Wyobrażasz sobie ile słów można stworzyć z alfabetu, który ma 24 litery? A ile możliwych kombinacji ruchowych, można stworzyć z systemu, który ma ponad dwieście kości, ponad sześćset mięśni i jest koordynowany miliardami komórek nerwowych. Ten system do tego jeszcze czuje, widzi, słyszy, ma marzenia i chce wyrazić się w życiu. Ruchem. Ponieważ wszystko dzieje się poprzez ruch. A taki złożony system charakteryzuje się tym, że jest czymś więcej niż tylko sumą swoich części składowych. Potencjał, który w nas drzemie możemy rozwijać nieskończenie. Rozwijać jak zwój zapisanych mądrości, baśni, których bohaterami jesteśmy my sami. Robimy to, między innymi rozbudowując nasz repertuar ruchowy, doświadczając coraz to nowych subtelności czucia ciała w ruchu i bezruchu, doświadczając niuansów ekspresji ruchu. Otwieramy coraz to nowe pudełka, które dostaliśmy w prezencie, w dniu, w którym przyszliśmy na świat. Instrukcja obsługi naszego ciała nie ma chyba ostatniej strony. Gdy ją czytamy, jednocześnie dopisujemy kolejne wersy. Tak wiem, być może brzmi to jak syzyfowa praca ale im wyżej jesteśmy tym i widok ciekawszy, tym więcej wymiarów w przestrzeni naszego ciała dostrzegamy.
Życzę miłej lektury.

19 maja 2009
W kwestii rozciągania jakiegoś napiętego mięśnia

Często czujemy, że gdzieś w ciele jest jakiś napięty punkt, że jakaś część jest bardzo spięta, bolesna, upierdliwie wkurzająca. Można to starać się rozciągać, naciągnąć, przeciągnąć na bezbolesną stronę. To jedno rozwiązanie. Ale pomyślmy o sznurku, na którym zrobił się supeł. Wiem, wiem, żeglarze powinni używać słowa lina zamiast sznurek oraz węzeł zamiast supeł. Zwykle są dwa sposoby rozwiązywania tego spętlenia. Można ciągnąć za dwa końce sznurka, licząc na to, że supeł się rozsupła. Zwykle tworzy się twór jeszcze trudniejszy do rozwiązania. Istny węzeł gordyjski. Innym podejściem jest przybliżenie końców do siebie, zrobienie w węźle trochę miejsca, przyjrzenie się dokładne którędy przepleść końce by węzeł miał coraz to mniejszą ilość przeplotów. To podejście jest bliższe Metodzie Feldenkraisa. Zamiast rozciągać, przybliżamy, szukamy, przymierzamy różne możliwości tak, by napięcie stało się mniejsze by w efekcie uzyskać maksymalną długość sznurków, które w tym konkretnym przypadku są mięśniami, więzadłami, włóknami powięzi czy ścięgnami. Jeśli zdarzyło Ci się kiedyś rozwiązywać mocno zasupłany sznurek może pamiętasz ile uwagi i koncentracji na szczegółach, bacznej obserwacji wewnętrznego życia takiego supła wymagało to od Ciebie. I momenty frustracji, że nie jest to takie proste (dopóki jest spętlone :). I moment radości, gdy otrzymujemy prosty sznurek bez supłów. Po lekcji Feldenkraisa odczuwamy to jako wydłużenie ciała. Stajemy się wyżsi. Zasupłane mięśnie, które nas skracały odzyskały swą pełną długość, możliwość swojej pełnej ekspresji. Łatwiej nam oddychać, ponieważ zapętlone mięśnie, które wcześniej ściskały nasze wnętrze, nabrały pełnej długości pozwalając na niezakłóconą wymianę z otoczeniem. Łatwiej nam znaleźć harmonię między układem nerwowym a siłą grawitacji. „Grawitacja jest podstawą wdzięku” jak powiedział Lao Tsy.

23 lipca 2009
Feldenkrais mawiał ruch to życie, bez ruchu jest niewyobrażalne

Wyobraź sobie, że jakiś sygnał, impuls w ciele próbuje się przedostać z jednego końca do innego. Lub też ruch czegoś w ciele. Ruch samego ruchu, czyli zmiana położenia części ciała względem siebie, lub ruch płynów, ruch myśli, ruch siły życiowej. W Amherst (miejsce, gdzie odbywał się drugi amerykański trening dla nauczycieli metody) Moshe Feldenkrais powiedział: „[poprzez lekcje ruchowe] staram się skoordynować, „zorganizować” osobę w taki sposób, by można było odczuwać, używać i polegać na swojej wewnętrznej sile życiowej”. O ile łatwiej na ruch w ciele, które nie jest napięte bardziej niż to jest potrzebne do wykonania samego ruchu. Pomyślmy o tym, o ile trudniej przejść z początku autobusu na jego koniec jeśli w środku jest tłum ściśnięty do granic niemożliwości. Nie wspominając o granicach przyjemności. Przejście zajmuje dużo czasu, wymaga dużo wysiłku i determinacji, częstych zatrzymań. Oddychamy z ulgą, gdy na przystanku wysiądzie trochę osób i zrobi się luźniej.* Albo pomyśl o tym, że rzucasz kamień, który w styczności z gładką taflą wody robi przyjemne dla ucha „plum” (nie mylić ze śliwką [angielskie plum to właśnie znaczy śliwka] – to byłby zbyt łatwy sposób na otrzymanie śliwki w dowolnym momencie). Taka fala rozchodzi się daleko, dalej często niż ją widzimy. Niczym nie powstrzymana może się swobodnie przemieścić na kraniec swojego świata. Co innego, gdy kamień rzucimy w miejscu zatłoczonym, na przykład w porcie. Fala obija się o ścianki, burty jachtów, łamie się, krzyżuje, znika szybciej niż by chciała, miesza z innymi i już sama nie wie czego chciała. Może w ciele jest podobnie, komórki oddychają z ulgą, gdy zrobi się luźniej, gdy zrobi się więcej przestrzeni. Larry mówił o nacisku na tkanki porównując go do nacisku na winogrono. Mówił : „wyobraź sobie winogrono, że chcesz je delikatnie ścisnąć ale jeszcze nie chcesz z niego robić wina”. Zatem, gdy robimy ruch możemy pomyśleć o komórkach, które chcemy raczej delikatnie nacisnąć, pomasować, ale jeszcze nie chcemy wyciskać z nich soku. W metodzie, poprzez delikatny ruch, nasączony uważnością szukamy więcej przestrzeni w ciele. Tak by ruch rozmasował delikatnie każdą komórkę, by każda komórka czuła się po tym ruchu tak jak my po odżywczym masażu. Tak mi się tu i teraz wydaje. Choć oczywiście, tam i wtedy mogę się mylić.

*Miłośników relacji o przejściu z jednego końca autobusu na drugi odsyłam do książki Raymonda Queneau pt.: „Ćwiczenia stylistyczne”, w której to autor na 99 sposobów opisuje to właśnie jakże codzienne wydarzenie. Dla mnie jest to obowiązkowa literatura z Metody Feldenkraisa 🙂

Ile trzeba mieć pewności by nie mieć wątpliwości?

Wyobraź sobie balon. Nadmuchany, ale tak do połowy. Przybliżasz do niego szpilkę. Pęka? Nie pęka. Trzeba mocniej nacisnąć. Przyłożyć więcej siły, podziałać silniejszym bodźcem by to co wewnątrz eksplodowało, by bariera się przełamała, by ochrona oddzielająca to co wewnątrz i to co na zewnątrz puściła. (A swoją drogą jak myślę o barierach oddzielających coś od czegoś to myślę sobie również, że one nie tylko dzielą ale jednocześnie łączą jedną stronę z drugą). Teraz wyobraź sobie balon nadmuchany mocno, ścianki coraz cieńsze, do granicy nieodwracalności. Przybliżasz szpilkę…. na samą myśl już widzę oczami wyobraźni jak balon pęka. Niewielka siła wystarczy by balon eksplodował. Co sprawiło taką różnicę? Napięcie, spowodowane ilością powietrza wewnątrz. Kto wie, może podobnie jest z i człowiekiem, żyjąc w napięciu, z jednej strony budujemy silny mur obronny wokół – wewnątrz siebie ale jednocześnie nasze bariery stają się coraz słabsze, … nadmuchani do granic niemożliwości. Wystarczy niewielki bodziec z zewnątrz by eksplodować, by puściły bariery. Ot, taka myśl przyszła mi do głowy, ni stąd ni zowąd na spacerze. No i oczywiście wypadało by powiedzieć co Feldenkrais ma do tego, co on (jako metoda) na to. Tak, wypadało by…

Gubią się tylko Ci którzy wędrują z mapą

Lewis i Clark wędrowali na zachód od St.Luis, zdobywali „dziki” zachód, odkrywali. Nie gubili się. W nieznanym terenie nie gubili się. Nie mieli mapy, nie mieli punktu odniesienia, wszystko było nowe, nie mogli się zgubić ponieważ nie wiedzieli gdzie są, nie wiedzieliby nawet, że się zgubili bo nie wiedzieli dokąd dokładnie idą. Taka otwartość, taka niepewność… . W trakcie zajęć czasem pada pytanie, “czy to robię dobrze, czy to co czuję jest dobre, czy mogę czuć to co czuję…” Na tych zajęciach nie można się zgubić, na tych zajęciach stan zagubienia jest wpisany w ich treść. Jest się w permanentnym stanie zagubienia i… nie zagubienia. Ciągłe poszukiwanie i odkrywanie od nowa. Oczywiście taki stan niepewności powoduje często wewnętrzny dyskomfort. Jak odnaleźć w sobie komfort w tej niepewności, w tym poszukiwaniu, tak naprawdę nie wiadomo czego. Siebie oczywiście. Ale to już może być najbardziej trudny labirynt do przejścia. Ale pamiętajmy Lewis i Clark przeszli Amerykę w poprzek, odkryli nowe (dla siebie) lądy, naszkicowali mapy, według których podążyli (i pogubili się) kolejni. W ciągłym poszukiwaniu, nie zgubili się bo odkrywali siebie i to co ich otacza na nowo w każdej chwili.

"Intelekt potrzebny jest tym, którzy postradali zmysły"

Lub w oryginale Fritza Pearlsa “loose your mind, come back to your senses”
W moim rozumieniu, Metoda Feldenkraisa to poszukiwanie powrotu do świata zmysłów, wchodzenie w ich świat coraz głębiej. To droga do odczuwania tego co się dzieje tu i teraz. Ale jednocześnie dzieje się to poprzez spore zaangażowanie intelektu, bo przecież świadomie kierujemy naszą uwagą, nadajemy jej kierunek, wystawiamy celowo czułki naszych receptorów na czoło naszego doświadczenia.
I mówimy również, że to metoda o tym jak uczyć się uczyć. Więc znów intelekt, ale poprzez zmysły. To one są drogowskazami na drodze do uczenia się, ciało pokazuje, ciało prawdę Ci powie, intelekt zinterpretuje i użytek z tego zrobi. Takie ciągłe sprzężenie zwrotne, wywrotne, przewrotne, gdzie intelekt i zmysły pozostają w ciągłym dialogu. Prowadzą rozmowę, nieraz nie słyszą się za dobrze, lub też nie rozumieją, czasem są za daleko od siebie, żeby się usłyszeć, czasem któreś z nich zagłębia się w labiryntach swoich własnych chaszczy, by znów spotkać się i opowiedzieć sobie o tym (o czym ? 🙂 i dojść do porozumienia. Moshe Feldenkrais mówił, “to co mnie interesuje to nie gibkie ciało a gibki umysł”. Ale do gibkości umysłu wybrał wygibasy cielesne, ciągłe zagłębianie się w świat ruchu i zmysłów by wyłonił się z tego bardziej gibki umysł. Dla mnie to ciągłe odkrywanie, definiowanie tej metody. Może też dlatego ciągle mnie interesuje, fascynuje i ciągle chcę się tym dzielić z innymi. Kto wie, może nadejdzie taki moment, gdy powiem sobie, że już wszystko wiem. Wtedy pewnie zajmę się czymś innym. Póki co, ciągle nie wiem. .. koniec reflekcji bo komu długie refleksje potrzebne w takim pięknym przełomie letnio – jesiennym, gdy słońce i jego nieodłączne cienie coraz dłuższe refleksy kładą na ziemi

3 września 2009
Marzenia

Pewnie się powtarzam cytując Moshe Feldenkraisa i jego definicję zdrowia, ale co tam, tam: oto ona (nie jedyna zresztą i bez reszty)
“Zdrowie to umiejętność realizowania swoich najskrytszych marzeń”.
Wracaliśmy ostatnio z Martą z nad morza i gadaliśmy o marzeniach. O poszukiwaniu spełnienia w życiu, takiego wewnętrznego poczucia, że żyjemy w zgodzie ze sobą, nie zadając sobie i innym gwałtu i rety. O tym jak i gdzie szukać spełnienia tego spełnienia. Fajnie się gadało, aż dopadał nas głód i ruszyliśmy na poszukiwanie pierwszego otwartego spożywczaka. Olsztynek, wyludniony w niedzielne popołudnie rynek. Nieliczna reprezentacja lokalnych siedzi ze zwieszonymi głowami na murku. Parkuję obok sklepu, wysiadam z samochodu i na chodniku, metr od samochodu napis białą farbą: CEŃ SWOJE MARZENIA

20 października 2009
In statu nascendi

Dużo w lekcjach metody poświęcamy czasu (przynajmniej ja to robię jako student sam ze sobą oraz jako nauczyciel, gdy prowadzę innych poprzez to doświadczenie) na przyglądanie się ruchowi w jego początkowym stadium, w momencie narodzin. Tej przestrzeni zanim ruch zacznie być widoczny. A ta przestrzeń jest tak bogata, tak obfita w zdarzenia, w … ruch, zanim on się zaczął na dobre. Zresztą co to znaczy na dobre? Czy na dobre to znaczy, że ma przyczynić się do przemieszczenia, do zrealizowania czegoś w życiu w świecie? Zresztą, jak wysoko wystarczy unieść rękę czy obrócić głowę by mieć poczucie, że ten ruch już został zapoczątkowany. Spróbuj i przekonaj się.
Bo gdy przyjrzymy się temu co dzieje się zanim oderwiemy jakąś część ciała od podłoża to okazuje się, że mięśnie w odległych częściach ciała budzą się do życia, że nacisk na podłoże się zmienia, że nasz oddech odzwierciedla dopiero co podjęty zamiar poruszenia się. Ta przestrzeń, w chwili narodzin ruchu wydaje mi się ważna. Gdy się jej przyjrzymy, gdy przyjrzymy się sobie w tym momencie dajemy sobie szansę na odkrycie tego jak rozpoczynamy ruch. A przecież nie tylko o ruch nam chodzi w Metodzie Feldenkraisa. Dajemy sobie cenne narzędzie do rozpoznawania zdarzeń, gdy się jeszcze nie rozpędzą. Wyrabiamy w sobie taki system wczesnego wykrywania. Grupa naukowców z Uniwersytetu w Iowa przeprowadziła ciekawy eksperyment. Uczestnikom rozdano dwie talie kart. Jedne z niebieskim tłem, drugie z czerwonym. Każdą z kart albo wygrywasz jakąś sumę pieniędzy albo tracisz. Zadaniem jest wybranie kart po jednej tak, by jak najwięcej wygrać. To czego nie wiemy to to, że czerwone są istnym polem minowym, gdy wyciągasz czerwoną wygrywasz dużo ale też możesz i dużo więcej stracić. Niebieskie natomiast dają stały choć niewielki przychód a jeszcze mniejsze straty. Pytanie jest ile czasu zajmie uczestnikom, by odkryć tę zależność, że czerwone w sumie przyczyniają się do strat a niebieskie do zysków. Otóż przeciętnie przy około 50-tej karcie wiemy już, że niebieskie są lepszym rozwiązaniem niż czerwone. Ale eksperyment miał jeszcze jeden ciekawy element. Mianowicie uczestnikom podłączono urządzenia mierzące poziom potu i temperaturę jako reakcję na stres. Co się okazało. Uczestnicy wykazywali stres już przy 10 karcie, gdy sięgali po kartę czerwoną. 40 kart zanim potrafili to określić słowami. Ich ciało wiedziało dużo wcześniej to co głowa wiedziała dopiero później.
Gdy czytam sobie wyniki takich badań zastanawiam się jak bardzo jesteśmy oddaleni od swojego ciała, jak bardzo nieczuli na sygnały, które nam wysyła. I jeśli tak jest, to czy tak być musi. Czy możemy wyrobić w sobie taką umiejętność wcześniejszego postrzegania tego co się z nami dzieje.
I wydaje mi się, że tak. I kolejne pytanie to czy ćwiczenie metody i zwracanie uwagi na siebie w początkowym stadium ruchu taką umiejętność wyrabia. Zachęcam oczywiście do próbowania na sobie i poszukania odpowiedzi w sobie, jeśli oczywiście takie rzeczy Cię interesują.

6 listopada 2009
Sado-maso. Po której jesteś stronie?

Larry Goldfarb powiedział, że Metoda pozwala nam powrócić do takiego sposobu poruszania się jak w czasach, gdy nie mieliśmy jeszcze utrwalonych wzorców “nieruchliwości”. Albo jakoś tak 🙂

Jeśli spojrzymy na małe dzieci z jaką swobodą (gdy ją mają) się poruszają i doświadczają świata poprzez ciało i ruch i spojrzymy na świat dorosłych, gdzie jest dużo mniej spontaniczności i swobody w ruchu i w ciele to można się zastanowić i pomyśleć, że gdzieś tę swobodę zgubiliśmy.

Choć tak naprawdę to bardziej żeśmy się tego braku swobody gdzieś i kiedyś nauczyli.

Powracanie do ruchu, do ciała, w świadomy sposób nasycony uważnością pozwala nam na powrót do tych czasów, gdy tej nieruchliwości w sobie nie mieliśmy, gdy się jej jeszcze nie nauczyliśmy. Oczywiście Metoda Feldenkraisa jest jednym z wielu sposobów.

Roboczo i ochoczo dzielę metody pracy z ciałem na te, które nas do siebie przybliżają, pozwalają na lepszy ze sobą kontakt, na poznanie siebie i doświadczenie siebie w pełniejszy, bogatszy sposób, oraz te, które nas od siebie oddalają, sprawiają, że jesteśmy mniej wrażliwi na to co się w nas i z nami dzieje. I dużo zależy od naszego nastawienia, celów, motywacji oraz nauczyciela czy trenera, z którym przyszło nam pracować. Metodę Feldenkraisa zaliczyłbym do tych pierwszych metod. Nastawiamy się tu na doświadczenie, na obserwację i na bycie przez siebie samego obserwowanym. I staramy się robić wszystko w zakresie lekkości i łatwości, w takim przedziale, gdzie pamiętamy by nie przeszkadzać oddechowi. Oczywiście można pomyśleć, że nic prostszego, jak położyć się na podłodze i rozpłaszczyć jak ameba i robić minimalne ruchy tylko w zakresie gdzie jest lekko, łatwo i przyjemnie. Nie do końca. Ponieważ lekcje są tak skonstruowane byśmy się konkretnych rzeczy nauczyli, byśmy zdobywali nowe umiejętności, byśmy doświadczyli siebie w sposób w jaki wcześniej nie mieliśmy okazji. Byśmy wyszli poza nasze dotychczasowe koleiny. Można powiedzieć, że by się rozwijać, trzeba się wykoleić.
Ktoś ostatnio na warsztatach powiedział, że ktoś kto wymyślił te ćwiczenia musiał być sadystą 🙂 Mając wprawdzie na myśli tę ilość szczegółowych pytań, które ciągle sobie zadajemy i szukamy w sobie odpowiedzi, ale samo słowo jest tu dość istotne.

Moje pytanie jest, jeśli jesteśmy w sytuacji, w której odnosimy wrażenie, że coś jest trudne, może męczące, może nawet bolesne (jeśli sami tam zawędrujemy) to jak my sami możemy w tej sytuacji się zachować tak by nie być … masochistami. Innymi słowy jeśli odczuwam, że sytuacja mnie przerasta (na tę chwilę) to czy daję sobie pozwolenie na to by zrobić tylko tyle ile czuję, że jest dla mnie bezpieczne. To, dla niektórych, zwłaszcza na początku ćwiczenia w tej konwencji jest dużym wyzwaniem. Jak mawiała Ruthy Alon jedna z seniorów trenerów, “to co robimy w lekcji powinno być wyzwaniem ale nie cierpieniem”.

Ostatnio dostałem ulotkę o treningu Feldenkraisa, w opisie którego jest pytanie: “skill or will”? Umiejętność czy siła woli? Czy, gdy w trakcie lekcji uczę się (dajmy na to) nowego sposobu siadania z leżenia, to czy robię to wykorzystując umiejętność czy siłę woli. Różnica jest kolosalna. W jednym przypadku robimy coś zgodnie z naszą anatomią, w sposób mechanicznie optymalny, z minimalnym wysiłkiem, w drugim przypadku robimy coś na siłę, forsujemy w miejscach, w których czujemy opór zamiast znaleźć inną drogę. Zwiększamy wtedy nacisk na stawy, obciążamy nadmiernie strukturę ciała i jeśli tak funkcjonujemy na co dzień to przyczyniamy się do jej szybszego zużycia, do poruszania się z ciągłym napięciem mięśni, którego z czasem nie jesteśmy świadomi. To tak jakbyśmy ciągle chodzili z 10 kilowym plecakiem i już się do tego tak przyzwyczaili, że nawet tego nie zauważamy.

Można sobie zadać pytanie, czy jesteśmy jak mucha, która chcąc wylecieć wali ciągle w szybę w tym samym miejscu, by po jakimś czasie skończyć na parapecie (swoją drogą ciekawe czy to z powodu wstrząśniętego mózgu, jakkolwiek prymitywnego), czy też odlecimy dalej by zyskać inną perspektywę, dostrzeżemy otwarty lufcik i droga otwarta. Wybór należy do nas.
W każdym momencie możemy go dokonać.

3 grudnia 2009
me-teory

Raz na jakiś czas leci w moją stronę, niczym meteor, przed którym już za późno by zrobić unik, pytanie dotyczące naukowych podstaw, naukowych dowodów, naukowych badań dotyczących Metody Feldenkraisa. Kłopotliwe (czasem) pytanie zwłaszcza dla kogoś o mało naukowej orientacji…

Wielkie i wszelkie dzięki za te pytania, mimo, że ja raczej do tej mniej naukowej frakcji należę. Choć oczywiście pytania ważne są i często walą po głowie tak, jak… coś, co wali się na głowę. No właśnie, na głowę, a tu tak bardzo próbujemy w ciele pozostać. Tyle dylematów w jednym pytaniu. A ja w końcu POWINIENEM (prawda?) znać odpowiedź. Przecież jestem certyfikowany… 🙂

Właśnie wybieram się na warsztaty do Tel Avivu studiować z Yochananem Rywerantem, który, jak niektórzy mówią odziera metodę z mistycyzmu. Sam będąc naukowcem, fizykiem dokładnie, stara się zrozumieć i opisać metodę z naukowego punktu widzenia. Więc może po tej wizycie będzie mi łatwiej odpowiadać na pytania niektórych z Was o to

– co …. tak naprawdę się dzieje
– jak … się to dzieje, że to co się dzieje, się dzieje
– dlaczego…. dzieje się to co się dzieje
– i tym podobne i nie podobne

Póki co:

– Eilat (moja nauczycielka z Izraela) powiedziała (cytując kogoś z resztą)
“if you insist on having explanations, you miss Your opportunity for miracles” czyli w dowolnym (bo jakże inaczej) tłumaczeniu “jeśli upierasz się przy tym by mieć wyjaśnienie, nie dajesz sobie szansy na cuda”.
[A’propos słowa “insist” to w Patagonii wiele sklepików jest przy domu. Więc jak jest na drzwiach napisane “cerrado” czyli zamknięte to nie oznacza, że nie można zrobić zakupów. Puka się do drzwi, ktoś wychodzi, otwiera sklep i sprzedaje. Ale, ale, jest jeszcze druga kartka, której się czasem używa mianowicie “cerrado, no insista”. Czyli zamknięte, nie nalegać… bo zamknięte i koniec, kropka i basta.
Zdjęcie takiej właśnie karteczki, dokładnie z Villa O’Higgins jaki mnóstwo innych obrazków z podróży patagońskiej znajdziecie na
www.podroze.akademiaSWIADOMEGOruchu.pl]

– Mark Twain we wstępie, przedmowie czy czyś takim co jest na początku książki “Przygody Huckleberry Finna”napisał: “Osoby usiłujące odnaleźć w tej narracji jakikolwiek motyw będą ścigane, osoby doszukujące się w tym jakiegokolwiek morału będą wygnane, osoby próbujące odkryć w tym fabułę będą zastrzelone”. Oczywiście do nikogo zadającego pytania strzelać nie zamierzam, wręcz przeciwnie biorę je na klatę, dzielnie znoszę, plączę się w zeznaniach, po czym pochłania mnie chwila refleksji nad chwilą ignorancji.

– Maira Kalman (z mojej ulubionej strony ted.com) ilustratorka książek, między innymi autorka okładek na New Yorker, w swoim wykładzie przyznaje się, że nie rozumie 95% z tego co inni na konferencji TED mówią. Ale przyznaje, że z jednego wykładu wyszła z… rysunkiem ślicznego kwiatka, a z innego z pięknym obrazkiem… cebuli. Prawda, że śliczne. Jeśliś ciekawy, ciekawa to znajdziesz to tu: www.ted.com

– Ralph Strauch w swoim artykule “Epistemology and the Feldenkrais Method” (do znalezienia na stronie międzynarodowej federacji w dziale poświęconym badaniom naukowym a dokładnie tu: iffresearchjournal.org pisze, że każda nauka, okres naukowy, dziedzina, porusza się w jakimś paradygmacie, który tę dziedzinę wytłumaczy, opisze, pomoże zrozumieć. No i wygląda na to, że być może Metoda Feldenkraisa wciąż pozostaje w sferze, dla której nie mamy jeszcze paradygmatu. A wyjaśnienie Metody Feldenkraisa przy pomocy obecnie istniejącego nie do końca satysfakcjonuje. Ale tych z Was o naukowych zapędach odsyłam do IFF research journal.

– Tak więc rea sum ując, ćwicząc lekcjie Metody poruszamy się wciąż po grząskim gruncie niepewności “naukowej”, mając, odczuwając często rezultaty, po których, (gdy już się otrząśniemy ze zdziwienia) nie pozostaje nam nic innego jak zadać sobie pytanie “jak to do cholery działa”.

– I jeszcze jeden kawałek, na koniec. Jeden z pierwszych uczniów Feldenkaisa (imienia nie pamiętam, ale mam to na filmie jak bum cyk cyk , jak boni dydy i bum ta rara bęc), chcąc poznać sens metody, zapytał kiedyś Moshe:

“Moshe, whats behind it?”

Moshe odchodząc przez ramię rzucił “the ass”.

Sami sobie przetłumaczcie 🙂 Ot co.

5 stycznia 2010
Piazza

Podróż do Izraela jest już za mną. Warsztat z Yochananem był cudny i aż chciało by się o tym napisać. Ale, jeszcze tego sobie nie poukładałem. Yochanan Rywerant 87 lat, jest maksymalistą minimalizmu, mistrzem precyzji i robienia tylko tego co niezbędne w minimalnym nakładzie siły i czasu. Jeden, dwa ruchy zamiast dziesięciu, piętnastu. Jasność intencji i przejrzysta informacja, która się z tym wiąże, mistrzostwo najwyższych lodów i najsmaczniejszych lotów. Z każdego wcześniejszego warsztatu wracałem z zeszytem pełnym notatek. A tu, parę kartek zaledwie. Jeszcze tego nie zebrałem w sobie, nie gotowe by puścić dalej.
Ale odwiedziłem także moje ukochane nauczycielki Anat i Eilat.
Anat, mówiąc o tym jak może przebiegać proces doświadczania lekcji, czasem wspomina o PIAZZA. Nie, nie pizza ale piazza. Po włosku oznacza plac. Ci, którzy byli we Włoszech wiedzą. Piazza i duża ilość uliczek, w różnych kierunkach. Wąskich uliczek. Samochodem wjedziesz, to na trzy nie obrócisz. (Tam chyba nie mają tego manewru na egzaminie na prawo jazdy).
A zatem, robiąc lekcję z Metody Feldenkraisa, śledząc nić naszej ciekawości i intencji wędrujemy z jakimś ruchem, nasza myśl i ruch dążą w jednym kierunku, gdzieś zmierzamy, czasem czujemy się zagubieni, bywa, że wchodzimy w nieskończenie skończoną ilość ślepych uliczek. Często wąskich uliczek, wydawać by się mogło, że bez wyjścia by, niespodzianie wyjść na …. piazza, otwarty plac, gdzie przestrzeń się otwiera, widać niebo, a na różnych końcach placu wchodzą i wychodzą inne uliczki. Można się przejść, zatrzymać, rozejrzeć, wziąć głębszy oddech, zastanowić się i wybrać inny kierunek, by … podążyć znów dalej i być może po chwili wrócić na ten sam plac, bogatszym już w nowe doświadczenia, by znowu podążyć inną już drogą.
I co ciekawe, w czasie robienia lekcji (jak i w życiu) możemy w dowolnym momencie znaleźć się na piazza. Można powiedzieć, że znalezienie się tam jest kwestią naszej decyzji. Nawet w najtrudniejszym momencie, gdy czujemy się zagubieni, gdy nie wiemy jak poskładać kosteczki naszego ciała, by wyplątać się z węzełka, który żeśmy sobie z własnych myśli zawiązali. W takich chwilach, w każdej chwili, możemy się zatrzymać, tak MOŻEMY SIĘ ZATRZYMAĆ, wziąć oddech, tak, WZIĄĆ ODDECH, rozejrzeć się dookoła, po przestrzeni swojego ciała i tego co nas otacza, tak, ROZEJRZEĆ SIĘ, zaobserwować jak się czuję, tak, ZAOBSERWOWAĆ JAK SIĘ CZUJĘ i podjąć decyzję, tak, PODJĄĆ DECYZJĘ, być może o zmianie kierunku, a może podążaniu tym samym szlakiem …. i tak dalej.
Tak, możliwość znalezienia się na piazza jest w nas, w każdej chwili. Może warto o tym pamiętać, zwłaszcza, gdy czujemy się zagubieni.
A’propos, w Sienie, na rogu największego tam piazza, tam, gdzie odbywa się Palio – tradycyjny wyścig konny, na przeciwko tego dużego budynku z wieżą są świetne lody (stojąc do niego tyłem to po lewej stronie:).