Przebieralnia

Przebieralnia czyli blog

Przebieralnia jest czymś w rodzaju bloga. Są to zwykle krótkie formy z Metodą Feldenkraisa na pierwszym lub na dalszym planie. Pisane dość nieregularnie, gdy najdzie mnie wena. Zatem nie czekaj na kolejny odcinek bo kto wie, kiedy i czy w ogóle się pojawi. Zapraszam natomiast, by sięgnąć do tego co już było, bo mimo, że pisane jakiś już czas temu, nadal w kontekście tego co robimy w Metodzie Feldenkraisa jest aktualne. I wielu innych kontekstach też. Bo przecież Metoda splata się z życiem na wielu płaszczyznach. Zapraszam do lektury.

4 lutego 2010
Początkowa względność końcowa

Przyzwyczajamy się do tego jak postrzegamy. Zaskakuje nas, gdy ktoś postrzega inaczej.

Moshe Feldenkrais opisuje historię, gdy jechał kiedyś pociągiem i mężczyzna, który siedział naprzeciwko czytał książkę, ale trzymał ją do góry nogami. (Aha, tak jakby książka miała nogi). Po chwili zapytał go jak to jest, że czyta książkę trzymając ją odwrotnie. Mężczyzna odpowiedział, że jemu to nie robi różnicy. Wychował się w  wiosce, w której szkołą było klepisko, a do czytania był jeden egzemplarz książki, wszyscy kładli się na ziemi dookoła książki, nauczyciel czytał a uczniowie podążali za nim, każdy jednak patrząc z innego kąta. Nauczył się więc czytać z dowolnego kąta i jak bierze książkę do ręki to jest mu wsio ryba jak ją trzyma. (Aha, tak jakby ryba miała coś do tego).

Pamiętam ze swojej podróży do Argentyny, że podczas pierwszego pobytu w Buenos miałem mapę, na której woda czyli La Plata była umieszczona na górze mapy. Przyzwyczaiłem się do niej, była w mojej kieszeni cały czas i gdy tylko nie wiedziałem, gdzie jestem, służyła radą. Podczas drugiego pobytu, gdy wracaliśmy, dostaliśmy inną mapę, tym razem woda, ta sama La Plata była na dole mapy. Jakże trudno mi się było przestawić, do tego stopnia, że szukałem tej mapy, którą mieliśmy poprzednio, z tą nową trudno było mi się odnaleźć.

Parę lat temu, gdy biegałem dużo i  szykowałem się do przebiegnięcia maratonu spędziłem trochę czasu trenując na Mazurach, blisko jeziora Dłużek, które dobrze znam od wielu lat. Postanowiłem przebiec jezioro dookoła, czyli w  sumie ok 20 km. Miałem ze sobą bidon z wodą i minerałami by się nie odwodnić, na nogach najdroższe (moje) buty, by było lekko, zdrowo i przyjemnie, na sobie koszulkę co nie zatrzymuje wody, bo po co mi ona i takie tam. Jednym słowem full wypas, biegowy gadżeciarz w środku dzikiego lasu. Przy końcu jeziora się zagubiłem. Nie byłem pewien, gdzie jestem. Postanowiłem dobiec do jeziora, które wiedziałem, że jest po mojej lewej i pobiec wzdłuż niego aż rozpoznam jakieś miejsce i będę miał pewność, gdzie jestem. Tak też zrobiłem. Biegnę wzdłuż brzegu, ścieżką wydeptaną przez wędkarzy (do jasnej cholery czy możecie zabierać śmieci ze sobą – choć pewnie żaden z was tego nie czyta 🙂 i nagle… spostrzegam… na drzewie… na gałęzi… jakieś dwa metry nad ziemią … stoi chłopiec. Lokalny, najwyraźniej. Patrzy na mnie z  góry. Patrzę na niego z dołu. Ja się dziwię co on tam robi, nic nie robiąc. On pewnie też się dziwi, co ja robię, biegnąc w  lesie (po co w ogóle biegać, jak mawia szef mojej wspólnoty, “panie”, mówi, “serca panu nie szkoda”). No więc ja się pytam, bo musi przecież wiedzieć, lokalny jest w końcu, “przepraszam, czy to jest koniec Dłużka?” On zdziwił się jeszcze bardziej i mówi ” nie, to jest początek”. Pokłoniłem się przed wielką brzozą, na której stał, i podziękowałem za lekcję. No tak, to co dla mnie było zawsze końcem, dla niego, będącego prawdopodobnie z wioski z drugiego jego końca, było początkiem. Tak, zaskakują nas ciągle. Oczy widzą to samo, my widzimy co innego, uszy odbierają te same fale, my słyszymy inne dźwięki, postrzegamy te same rzeczy i budujemy z  nich inny świat. A’propos i bardzo na temat polecam króciutki 2.5 minuty wykład na TED, właśnie o tym. Cudny. https://www.ted.com/talks/derek_sivers_weird_or_just_different

Przyspieszenie ewolucji

Wyobraź sobie, że idziesz do kina i będziesz oglądać bardzo długi film. A dokładnie będziesz tam siedzieć okrąglusieńki rok i patrzeć jak przed Twoimi oczami rozwija się ewolucja wszechświata. Na ekranie zobaczysz film, który zaczyna się od wielkiego wybuchu (znów naukowcy polemizują z teorią wielkiego wybuchu) a kończy na chwili obecnej, zatem skala wydarzeń jest ściśnięta do okresu jednego roku. Zatem zaopatrz się w dużą porcję popcornu oraz coli. Miłego odbioru.

1 stycznia widzisz na ekranie wielki wybuch, trwa (w skali jednego roku mniej więcej jedną milionową sekundy), następnie przez około 25 minut patrzysz sobie na formowanie i stabilizowanie atomów. Przez cały styczeń właściwie nie wiele się dzieje, następuje ekspansja kosmicznego pyłu, właściwie nie ma na co patrzeć. W  lutym i marcu coś zaczyna się dziać, formują się pierwsze galaktyki, powstają nowe gwiazdy a te już wcześniej powstałe przemieniają się w supernowe. Cały ten proces trwa wiele miesięcy, a dopiero w sierpniu jesteś świadkiem powstania naszego układu słonecznego. W połowie września następuje pewne ożywienie i  przyspieszenie, pojawiają się złożone cząsteczki. Na początku października powstają bakterie i proste glony. Około siódmego października rośliny zdobywają zdolność fotosyntezy, przez resztę października i na początku listopada ilość tlenu gwałtownie wzrasta. Około 10 listopada powstają komórki złożone z jądrem komórkowym przez co rozmnażanie płciowe staje się możliwe. Jest to kolejnym krokiem umożliwiającym przyspieszenie ewolucji. Pod koniec listopada, gdy film właściwie już się kończy rozpoczyna się dopiero coś co określamy mianem ewolucji. 2 grudnia powstają organizmy wielokomórkowe, piątego grudnia powstają ryby a parę dni później płazy wyłażą z wody i rozpoczyna się ekspansja lądów. Od Bożego Narodzenia do południa 30 grudnia dinozaury dominują krajobraz ziemski. Po południu 31 grudnia pojawiają się nasi praprzodkowie ale pionową postawę przyjmują dopiero około 11 w nocy. Dopiero teraz film przyspiesza na dobre. 1.5 minuty przed północą rozwija się ludzki język a tym samym zaczyna się rozwijać samoświadomość . 30 sekund przed północą rozwija się rolnictwo i uprawa ziemi. 5.5 sekundy przed północą Buddha zostaje oświecony a sekundę później pojawia się Chrystus. Ostatnie pół sekundy filmu rozpoczyna się rewolucja przemysłowa a  mniej niż jedna setna sekundy przed północą wybucha druga wojna światowa i ostatni wielki błysk światła to świat po drugiej wojnie, błysk nie wiele dłuższy niż ten, którym rozpoczął się film.

Szybciej i szybciej, to co rozwija się tu i teraz przed naszymi oczami to nie tyle ewolucja biologiczna ale ewolucja świadomości, stajemy się świadomi naszej zdolności do poznania, kierowania oraz kreowania kolejnego filmu.

Na podstawie wykładu Jean Huston na koferencji Feldenkraisa 1997

To porównanie znalazłem także w książce Carla Sagana “Rajskie Smoki”

19 lutego 2010

Eilat, moja nauczycielka z Izraela opowiedziała historię ze swojego treningu w Japonii.

Mają nowego tłumacza, niech będzie, że ma na imię Beny.

Zaczął się trening. Lekcja trwa. Beny tłumaczy.

Eilat mówi, Beny mówi i mówi i mówi.

Eilat nic nie mówi, Beny mówi i mówi.

W  przerwie Eilat pyta "Beny, powiedz mi, jak to jest, rozumiem, że język japoński wymaga dłuższego werbalnego opisu niż angielski ale dlaczego mówisz, gdy ja nic nie mówię?"

"Ah, wiesz Eilat" mówi Beny, "przecież oni robią co innego niż to co im mówisz, więc ich poprawiam".

"Oj, mówi Eilat ze swoją radosną delikatnością, to nic, że raz na jakiś czas ktoś zrobi coś innego".

"Raz na jakiś czas" !!! ??? pyta Beny, "oni… CIĄGLE robią coś innego"

Więc Eilat mówi, że w tej metodzie jest na to miejsce by robić coś innego i robi krótki wykład Benemu o tym właśnie

"Aaaa …. to o to chodzi, aaaa to już rozumiem" i ciągnie dalej

"to wiesz co, jak się zaczną znów zajęcia, daj mi 20 minut i ja im opowiem o co chodzi w tej metodzie"

Eilat z wyrozumiałością mówi

"Wiesz co Beny, my właśnie dlatego spotykamy się cztery lata by to zrozumieć, 20 minut to za mało"

Kawałek po kawałku, docieramy do siebie, dajemy sobie czas na bezbłędne błędy, będące drogowskazami, na obserwację na wsłuchiwanie się, na zdobywanie nowych umiejętności. Nikt nie oczekuje od dziecka, że w pierwszym miesiącu zacznie chodzić (choć niektórzy rodzice pewnie bardzo by chcieli 🙂

Potrzeba czasu na wejście w taki rodzaj kontaktu ze sobą, taki specyficzny rodzaj intymności. Taka własna przestrzeń, dla każdego inna, inny kolor, odcień koloru, dźwięk inny wewnątrz rozbrzmiewa, inne wiatry wieją tu i tam się przemykając, na strunach myśli igrając.

20 minut to mało, by to zrozumieć, by to poczuć, doświadczyć.

Cztery lata nie są wzięte z kosmosu (choć z drugiej strony, patrząc z  innej strony kosmicznego cienia, to, z czego, no z czego wzięte są te cztery lata, jak nie z kosmosu).

No i często pojawia się pytanie, dlaczego głównie kobiety w tym uczestniczą. Czy taka przestrzeń nie ma znaczenia dla mężczyzn. A  przecież to dodaje witalności i zrozumienia i kreatywności dodaje i wrażliwość rozwija i siły też dodaje… by wymienić tylko niektóre korzyści.

To nie pasuje panom?

A  propos składu grup to przysłuchiwałem się kiedyś rozmowie telefonicznej gospodyni jednego z ośrodków (znanych i lubianych) gdzie prowadzę zajęcia.

Słyszę: "….grupa … tak, grupa jest męska… z przewagą kobiet… "

2 lutego 2010
Felden..., że co proszę?

Tego się nie da opowiedzieć. Tyle razy już próbowałem, tyle razy już to robiłem i jeszcze będę. Lubię to robić. Zawsze jednak ze świadomością, że słowa… słowa, by zacytować Egipcjanina Sinuhe “słowa są jak brzęczenie os” (albo jakoś tak, dawno to było, gdy czytałem), nie oddadzą istoty rzeczy. W gruncie rzeczy, może brzęczenie os, bliższe istocie rzeczy niż słowa. Ok, lepiej zamilknę bo ani o istocie nie wiem zbyt dużo ani o  brzęczeniu os. Ale o Metodzie Feldenkraisa troszeczkę tak (…chciałbym wierzyć).

Odmawiam zaproszeń na “wykład o metodzie, prezentacji czy demonstracji”. Szkoda czasu i mojego i widza oddzielonego od demonstracji zasłoną braku doświadczenia tego w SWOIM ciele. To nie krytyka tych form edukacji ani też widowni (zwykle zresztą wystarczająco mądrej by pojąć…. słowa, słowa).

To obserwacja.

Swoją drogą to ciekawe, gdy tylko zaczynam (y) o Feldenkraisie mówić komuś kto tego nie doświadczył to pojawia się (zbyt często by tego nie zauważyć i nie aż tak często by powiedzieć, że zawsze) chęć porównania tego do tego co już znamy. Mówimy o ruchu to ktoś odpowiada … aaaa to tak jak joga. Nie mówię to nie tak jak joga i dalej bla bla bla, po chwili ktoś aaaaa to tak jak tai chi… pilates…itd.

Nie to nie jest tai chi, to nie jest joga, to nie jest pilates. Lubię je wszystkie, wszystkie ćwiczyłem kiedyś bardziej lub mniej intensywnie. Nie tak intensywnie by powiedzieć żem ekspert. Ale wystarczająco by powiedzieć, że Feldenkrais to nie jest joga, tai chi, pilates, i takie tam tamtamy.

Gdy mówię o umyśle pojawia się porównanie do medytacji, gdy o  reorganizacji wzorców, mapie świata to myślimy np o nlp… i tak dalej, i tak … coraz bliżej.

Nie żeby nie było wspólnych elementów, punktów zaczepienia.

Mnóstwo lekcji dotyczy niektórych pozycji jogi, a ćwiczenie feldenkraisa pomaga łatwiej ćwiczyć jogę (tak mówią). Niektórzy nauczyciele łączą jedno i drugie.

Zagłębienie się w siebie, przyglądanie się sobie i ruch nasycony uważnością może przypominać medytację, i wprawiać w stan podobny. Bycie tu i  teraz jest wspólne obu. Są nauczyciele, np Russell Delman z  wieloletnim doświadczeniem jako trener metody feldenkraisa oraz nauczyciel medytacji opracował coś co nazywa “Embodied Life”, coś na skrzyżowaniu dróg jednego i drugiego.

Co do np NLP to często mówi się, że to co Milton Erickson (twórca współczesnej hipnoterapii – mam nadzieję, że nie fantazjuję tutaj) robił poprzez słowa to Feldenkrais robił poprzez ruch. Zresztą wydawcą ostatniej książki Feldenkraisa “Elusive Obvious” był Richard Bandler, jeden z twórców NLP.

Zatem wspólnych mianowników z tymi i innymi dziedzinami jest dużo.

Zwykle porównujemy do tego co już znajome. To chyba całkiem naturalne. Sam nie jestem tu wyjątkiem, (choć wyjątki się zdarzają) sam postrzegam po przez pryzmat tego co mi znajome.

Aby pojąć co to Feldenkrais to trzeba spróbować, tego trzeba doświadczyć. Widzom siedzącym na ławce obok wstęp wzbroniony, to spektakl, gdzie każdy jest teatrem jednego aktora i widzem jednocześnie. To przedstawienie, w którym uczestnikami są wszystkie komórki, tańczące i śniące na scenie naszego ciała i  umysłu. Sami jesteśmy mistrzami od oświetlenia, sami kierujemy reflektory naszej świadomości. Sami przez lata budowaliśmy scenografię. Nawet, choć można by powiedzieć, że to Feldenkrais napisał scenariusz, to jest to tylko częściowo prawdą. Prawdą… szukamy jej w sobie.

Albo jakoś tak.

15 marca 2010
Jeden krok dalej od - do... szaleństwa

Nawiązując jeszcze do ostatniego mailingu, w którym pisałem o próbach zdefiniowania metody, opisania, porównywania jej do tego co nam znajome, to wkrótce po jego wysłaniu dostałem ten oto wywiad z Frankiem Wildmanem, jednym z trenerów Metody. W bardzo przystępny sposób opowiada o Metodzie. Polecam http://utahfeldenkrais.org/blog/2010/03/frank-wildman-on-the-today-show-australia/?utm_source=feedburner&utm_medium=em Moshe Feldenkrais pisał, mówił o tym, że rozwój ruchowy dla większości z nas zatrzymał się na dość podstawowym poziomie. Daleko od wykorzystania naszego potencjału. Danego nam przez naszą budowę i nieograniczoną możliwość uczenia się. Byle wstać, przejść kawałek, czasem podbiec do autobusu, pójść na spacer i takie tam podstawowe rzeczy. Nie żeby było w tym coś złego. Ale można inaczej, bardziej urozmaicenie, różnorako i świadomie. I nawet nie chodzi o to by zaraz robić salta czy stawać głowie. Ostatnio na zajęciach jedna osoba mówi tak, "byłam już na czterech zajęciach i proszę, oto czego się nauczyłam ostatnio" i demonstruje piękny ruch żeber na boki. Różnicowanie klatki piersiowej, poszczególnych segmentów kręgosłupa względem barków i miednicy. Niezbyt obszerny to ruch, bo obszerny anatomicznie on być nie może, niepozorny z pozoru powiedzieć by można. Ale pozory mylą w tym pozornie prostym mechanizmie naszego ciała. A jak wielki jednocześnie i nie banalny. Ruch, który wcześniej był tylko potencjałem drzemiącym, ruchem zahibernowanym i czekającym na okazję, na pozwolenie, by móc się ujawnić. Ten nowy ruch (jak i każdy inny) daje nowe wyobrażenie o tym co dla nas możliwe, przesuwa granicę niemożliwości dalej, powiększając zakres tego co dla nas dostępne. A konsekwencje… pomyśl sam – a – sam. Odkrycie małego ruchu w sobie, może wydawać się banalne i nic nie znaczące… dla nas dorosłych. Ale, gdy dziecko wymawia swoją pierwszą literę, słowo, zrobi po raz pierwszy ruch, którego wcześniej nie było, stawia pierwszy krok … nie myślimy o tym jako o czymś banalnym i nie mającym znaczenia. Utrwalamy to na trwałe, opowiadamy znajomym cieszymy się i celebrujemy. A ile takich ruchów w naszym ciele? Setki, tysiące, można je potem składać na wiele różnych sposobów. Zrobić choreografię na scenie, zatańczyć balet w swoim wnętrzu. Ćwicząc odkrywamy jakiś ruch, potem kolejny i znów jakiś a wraz z tym uświadamiamy sobie, że mamy wybór a to sprawia, że możemy dokonać zmiany. Paweł przysłał mi ostatnio zaproszenie na warsztaty (zainteresowanych odsyłam do www.samuraigame.pl). Pisze między innymi o definicji szaleństwa. Bardzo mi się podoba. Brzmi ona tak: RÓB CAŁY CZAS TO SAMO I OCZEKUJ INNYCH REZULTATÓW. Fajne, prawda 🙂 Przy ćwiczeniu Metodą Feldenkraisa często powtarzamy, "jeśli to co robisz, nie przynosi oczekiwanych rezultatów to… zrób coś innego". Ale zmienić to co robimy możemy dopiero wtedy, gdy wiemy co robimy, mamy tego świadomość i mamy umiejętność wybrania czegoś innego, innego ruchu, innego zachowania, innej reakcji. Banalny, niebanalny ruch żeber na boki oraz wiele innych takich ruchów staje się niezastąpionym arsenałem, gdy szukamy czegoś nowego, alfabetem, bez znajomości którego trudno nam zbudować zdanie, którym wyrazimy to co chcemy. Może to jeden krok dalej od szaleństwa… 🙂 A’propos wyboru to jest taki króciutki (25 sekund) filmik na jutiubie o dwóch (takich…) różnych sposobach przechodzenia przez bramkę w pracy. Ile sposobów mamy by przejść przez bramkę, by wstać z podłogi, by podrapać się po plecach, przejść przez życie … oto sznurek do filmiku. http://www.youtube.com/watch?v=p_xwBNvqSbk&feature=player_embedded

7 czerwca 2010
Droga do szczęścia

Pojawia się często pytanie, jak zatrzymać to doświadczenie, ten stan, osiągnięty w czasie lekcji. To doświadczenie czegoś fajnego, przyjemnego, wartościowego, stan, który często, z upływem tak zwanego czasu rozmywa się w odmętach chwil codzienności. Pozostajemy zatem z pamięcią czegoś co było fajne ale już więcej tego nie doświadczamy. Jak mówi Daniel Kahneman, możemy być szczęśliwi w życiu albo ze swojego życia. To wyraz naszych dwóch stron, tej doświadczającej i tej pamiętającej. Dajmy na to że, jedziemy na tydzień wakacji i cały pobyt był cudowny. Ale ostatniego dnia dzieje się coś; np. recepcjonista domaga się dodatkowej opłaty, której się nie spodziewaliśmy albo jakiś inny bzdet, jakieś wydarzenie, które w sumie nawet może być nie istotne ale, które… rujnuje nasze całe wakacje. Czyżby. Przecież mieliśmy cały tydzień, który był bardzo ciekawy i przyjemny. Ale to jedno wydarzenie na koniec zdominowało nasze wspomnienie z całości zatem pozostajemy ze wspomnieniem, że wyjazd był nie udany. Pokazuje to nasze dwie strony, tę co zwraca uwagę na to, co tu i teraz, tę, która doświadcza oraz tę stronę, która pamięta. Gdy w trakcie lekcji leżymy na podłodze i doświadczamy siebie w ruchu czy bezruchu, przyglądamy się sobie, odczuwamy, obserwujemy, jesteśmy świadkiem i autorem, przedmiotem i podmiotem obserwacji naszego bycia tu i teraz, angażujemy w to nasze doświadczające ja. Ale gdy wstajemy po lekcji w stanie często odmiennym niż przed lekcją i zapamiętujemy to jako przyjemny stan i wychodzimy mając przyjemne wspomnienie, o którym przypomina nam nasze pamiętające ja. Czasem to przejście zajmuje trochę czasu. Czasem ten inny nowy stan trawa trochę dłużej i zajmuje trochę czasu zanim się rozpłynie. I zastanawiam się, i nie wiem, ale się zastanawiam, na ile robienie tych lekcji pozwala nam być częściej w stanie doświadczania siebie. Najchętniej w stanie pozytywnego doświadczania siebie. A, że podczas lekcji uczymy się jak poruszać się sprawniej, lżej, przyjemniej, bardziej różnorodnie, kierować naszą uwagę bardziej świadomie to … może się okaże, że i na co dzień doświadczamy siebie w lepszy sposób. Częściej bywamy w dobrym stanie, pielęgnujemy zatem nasz dobrostan. I im więcej mamy takich chwil doświadczania siebie w pozytywny sposób tym więcej mamy pozytywnych wspomnień o tym co było. Pielęgnujemy zatem nasze obie strony, tę doświadczającą a poprzez to również i tę pamiętającą. Być może nawet jesteśmy bliżsi bycia szczęśliwym w życiu oraz ze swojego życia. Choć jak powiedział kiedyś Budda, “nie ma drogi do szczęścia, bycie szczęśliwym jest drogą”. A może to wszystko jest w genach. I oczywiście polecam wykład Daniela Kahnemana na TED, w którym znacznie więcej o naszej doświadczającej i pamiętającej stronie.
https://www.ted.com/talks/daniel_kahneman_the_riddle_of_experience_vs_memory

21 lipca 2010
Trzy staruszki na huśtawce i Prawda absolutna

Pana – małe miasteczko w środku stanu Illinois, pośród pól kukurydzy, “in the middle of cornfields” jak z nutką ironii mówi się o tym rejonie. “Pana – city of rosses”, miasto róż, kiedyś zagłębie uprawy tych kwiatów. Teraz puste szklarnie, chwasty zajęły miejsce róż. Zamiast zapachu hula tu już tylko wiatr wdzierający się przez wybite szyby. Wcześniej jeszcze, było to zagłębie wydobycia węgla, kopalnie, dwie linie kolejowe, z których pozostały już tylko nasypy przerobione na ścieżki rowerowe. Dziś jest tu 25 kościołów na 5 tysięcy mieszkańców, chodniki poprzerastane trawą, bo już nikt nimi nie chodzi. Wszyscy jeżdżą samochodami, nawet do sklepu na rogu ulicy. W mieście jest tylko jeden taksówkarz, na boku wozu napis “Joe’s cab”. Joe ma 70 lat i nie ma nogi. Przy automatycznej skrzyni biegów nie robi to dużej różnicy w prowadzeniu samochodu. Mieszkam w stu letnim domu, w pokoju z kuchnią. Poza mną dom zamieszkują trzy staruszki, średnia wieku 75 lat. Są wesołe, częściej uśmiechnięte niż nie. Wypytują mnie o różne zdrowotne sprawy, gdy dowiadują się, że jestem rehabilitantem. Jestem dla nich egzotycznym gościem z daleka, w tym miejscu, które czasy świetności dawno ma już za sobą. Któregoś dnia wracam z pracy, upał, środek lata, ze 35 stopni i wilgotność, której w Polsce nie doświadczamy. Dochodzę do domu, wszystkie trzy ubrane w luźne kwieciste sukienki. Siedzą na szerokiej huśtawce na ganku i bujają się leniwie. Są najwyraźniej w dobrych humorach. Widząc mnie wchodzącego przez furtkę, rozbawione pytają “hi Jack, what do you know for sure”? (hej Jacek co jest dla ciebie pewne), po czym, nie czekając na moją reakcję jedna mówi “for sure, we all gona die” (pewne jest to, że wszyscy umrzemy) i wszystkie trzy zanoszą się śmiechem. Czasem potrzeba nam tego co wiemy na pewno, prawdy niepodważalnej nawet jeśli ma zastosowanie w jakiejś określonej, często, wąskiej dziedzinie. Takiej, na której możemy się zawiesić, wesprzeć, gdy brakuje nam punktu podparcia, gdy nasz system szybkiego lub wolnego decydowania i reagowania zawodzi. Choć może tylko zwodzi byśmy się obudzili i ten punkt podparcia w sobie odnaleźli. Znamy te chwile. W trakcie robienia lekcji Feldenkraisa też. Właściwie Metoda daje nam taką okazję dość często, by doświadczyć tego usunięcia gruntu spod nóg. Zostajemy zawieszeni w przestrzeni własnej niepewności, desperacko czekając na jakąś wskazówkę, podpowiedź. A jedyne co słyszymy to : poczuj, poszukaj, poeksperymentuj, wsłuchaj się w siebie, w to, co na twoje pomysły mówi ci twoje ciało, zmysły i rozmysły. Pamiętam taką historię z własnego treningu. Marcy prowadzi lekcję o perełce podróżującej w wyobraźni po nici między rękami a oczami. Część z Was zna tę lekcję. Przekonanie o mojej własnej nieomylności oraz narastająca irytacja towarzyszyły mi, gdy po raz już trzeci słyszałem głos Marcy: “połóż ręce na kolanach, tak by palce luźno zwisały pomiędzy kolanami … “. Powtórzyła to ponownie a ja nie mogłem oprzeć się myślom: “co za niepojętny nie pojmuje, co za jełopa nie rozumie, co za gamoń … ” gdy poczułem jej dłoń, delikatnie układającą … moje ręce. To do mnie była ta gadka, ten gamoń, niepojętny i jełopa to byłem ja. Co za lekcja. Pokory. Przekonanie o nieomylności prysło, a irytacja ustąpiła miejsca zdziwieniu, zaskoczeniu. Zaskoczenie sprzyja uczeniu się. Czasem, choć rzadko, zdarza się, że prowadzący pokaże, podpowie konkretnej osobie. Może trochę dlatego, że przy licznej grupie, jeśli chce się utrzymać ciągłość lekcji, było by to trudne, ale chyba przede wszystkim dlatego, by dać możliwość każdemu poczucia, ocenienia i zdecydowania czy to co robi jest tym co chce robić, czy to co robi zbliża do osiągnięcia tego co chce, czy to co robi jest spójne z intencją, czy w tym co robi, czuje się dobrze ze sobą. Bez zbytecznych podpowiedzi. Jesteś ty i twoje ciało i zmysły i to wszystkie dane, które masz do rozwiązania danej lekcji. Pamiętacie może z lekcji matematyki, najpierw pisało się dane, potem szukane. I z tymi danymi trzeba było pokombinować tak, by te szukane znaleźć. Nigdy nie byłem dobry z matematyki ale zasada jest chyba podobna. Nasz układ nerwowy jest doskonałą machiną obliczeniową, która umożliwia nam znalezienie rozwiązania łamigłówki tworzącej lekcję ruchową. Dane mamy własne ciało, namacalne, obecne bardziej lub mniej, czujne, wrażliwe, ciekawe … nawet jeśli nie jesteśmy tego w pełni świadomi. I zmysły dostarczające informacji. Dokładnych informacji. Byle im tylko nie przeszkadzać. Jak mawiał Feldenkrais “Your system is not as idiotic as you are” czyli “twój system (organizm) nie jest takim idiotą jakim ty jesteś”. Tłumacząc to dalej… nasze ciało wie lepiej, byle mu nie przeszkadzać to, w większości sytuacji znajdzie rozwiązanie jeśli tylko nasz umysł, ze swoimi pomysłami, ambicjami, przekonaniami, siłą woli i takimi innymi swoimi tworami, nie wejdzie mu w paradę. I to właściwie wystarczy by znaleźć to, co szukane, mając dane dane. Czasem oczywiście potrzeba nam więcej danych, które możemy uzyskać sięgając do innych lekcji. Więcej informacji o sobie, o ruchu, o relacjach wewnątrz ciała w odniesieniu do ruchu, informacji, które uzyskać możemy rozwiązując inną zagadkę ruchową, robiąc inną lekcję. I nie wiem czy jest tu miejsce na prawdę absolutną. No po prostu, na tę chwilę nie mam jasności w temacie prawdy absolutnej. Ps. Są osoby, u których układ nerwowy nie jest doskonałą machiną obliczeniową. Osoby z uszkodzonym układem nerwowym mają trudności by odczuwać pewne stałe zależności oraz by móc zrobić coś nowego z powtarzającym się i (nie)oczekiwanym rezultatem. Te osoby wymagają indywidualnego podejścia oraz indywidualnych lekcji, by odnaleźć sens w tym co robią posługując się układem nerwowym, który im znalezienia tego sensu nie ułatwia