Przebieralnia

Przebieralnia czyli blog

Przebieralnia jest czymś w rodzaju bloga. Są to zwykle krótkie formy z Metodą Feldenkraisa na pierwszym lub na dalszym planie. Pisane dość nieregularnie, gdy najdzie mnie wena. Zatem nie czekaj na kolejny odcinek bo kto wie, kiedy i czy w ogóle się pojawi. Zapraszam natomiast, by sięgnąć do tego co już było, bo mimo, że pisane jakiś już czas temu, nadal w kontekście tego co robimy w Metodzie Feldenkraisa jest aktualne. I wielu innych kontekstach też. Bo przecież Metoda splata się z życiem na wielu płaszczyznach. Zapraszam do lektury.

25 października 2010
Wojsko Polskie i leśne dziki o świcie

Podczas jednej z lekcji Moshe Feldenkrais mówi: “Musimy rozróżnić między uczeniem się a działaniem. Gdy uczymy się czegoś, musimy robić mniej niż jesteśmy w stanie. Kiedy jednak działamy, musimy być w stanie działać szybko, zdecydowanie i z pełną mocą. Uczenie się i działanie to nie to samo. Ktoś kto nie rozróżnia między jednym i drugim nigdy się nie uczy”. Wybraliśmy się ostatnio na spacer w okolicy Nowego Dworu Mazowieckiego. Dużo tam terenów wojskowych, twierdza Modlin i takie tam. Idąc drogą doszliśmy do bramy. Na bramie napis, “wojsko polskie”, “okazać przepustkę bez wezwania”, na płocie co ileś tam metrów wielkie żółte tablice, z napisem w czterech językach, że to teren wojska i że wstęp wzbroniony, płot zwieńczony drutem kolczastym. Full wypas. Jednostka wojskowa, że hej. Nawet działo stało na placu i parę wozów jeśli nie opancerzonych to przynajmniej wyglądały groźnie. Ale na tym samym płocie wiszą tabliczki: “obiekt chroniony przez… (i tu nazwa agencji ochroniarskiej)” Łał, pełny szał. Nasze wojsko potrzebuje do ochrony agencji ochroniarskiej.
Bo, gdy ja byłem w harcerzach, to pilnowaliśmy się sami . Kiedyś, z bratem staliśmy w porze zmiany nocy w dzień długo wpatrując się w groźny zarys dzika, który stał nieopodal, który, gdy mieliśmy odwagę podejść okazał się… cieniem krzaków. Innym znów razem, gdy stałem na warcie, pech chciał, że akurat była pora obiadu. A ja strasznie nie lubię opuszczać posiłków więc poszedłem zjeść, no i gdy wróciłem a na maszcie nie było flagi i był straszny obciach, bo komendantka musiała wykupić flagę wiadrem jagód. Było też stanie na jachcie na tzw wachcie kotwicznej, czyli pilnowanie by wiatr nocny nie zerwał nas z kotwicy i nie zniósł nas w krzaki. Była też druga strona wartowniczego medalu, podchodzenie innych obozów, spuszczanie namiotów w środku nocy i ucieczka przez las w rozproszeniu i szukanie się potem pół nocy w ciemnościach. Więc dużo działo się na dookoła warty. Ale stało się dzielnie, pilnowało swojego, broniło przed intruzami jak trzeba, albo podchodziło, także jak trzeba. Najwyraźniej nasza armia już nie potrafi strzec się sama. Potrzebuje ochrony. Jest i zarazem, nie jest dobrze. Zależy z czyjej perspektywy. A co to ma wspólnego z Feldenkraisem, spytać by można. W sumie nie musi mieć nic wspólnego. Ale jeśli już poszukamy wspólnej nici to może to, że Moshe Feldenkrais napisał książkę “Hadaka Jime: obrona wręcz w praktyce”. Wydana została ponownie w zeszłym roku i jest ogólnie dostępna. Feldenkrais napisał tę książkę w 1942 jako podręcznik dla armii brytyjskiej. Podręcznik, jak obronić się przed atakiem wręcz, nożem, bagnetem, czy inną bronią. Podobno, tak twierdzą fachowcy bardzo skuteczny podręcznik obrony. To co również ciekawe, to cały podręcznik jest napisany w formie lekcji ruchowych opartych na jednej podstawowej technice. To co łączy ten materiał z późniejszymi lekcjami, których uczył i tymi, które my wykonujemy na zajęciach to odpowiednie tempo do procesu uczenia się, odpowiedni zakres ruchu i poziom uważności. A wojsko polskie… no cóż, może nie być zainteresowane takimi subtelnościami, a poza tym są przecież dobrze pilnowani. My natomiast wciąż możemy, lekcja po lekcji uczyć się jak uczyć się sprawniej, wydajniej, by dojść do… “działania spontanicznego, bez wysiłku woli, z maksymalną skutecznością, nawet gdy już dawno zapomnieliśmy, gdzie, kiedy i jak tego się nauczyliśmy”. Uczyć się niezależnie od tego, czy potem chcemy to wykorzystać do samoobrony, czy do wydobycia lepszego dźwięku z instrumentu, na którym gramy, czy po to by lepiej pływać, czy żeby zatańczyć to co zawsze chcieliśmy, lub by wejść na górę, o czym zawsze marzyliśmy. Bo przecież (by znów zacytować Feldenkraisa) to umiejętność realizowania swoich najskrytszych marzeń. I uczenie się jest jednym ze środków, by móc tego dokonać i dokonać tego łatwiej. By móc działać sprawniej i zgodnie ze swoim zamierzeniem. Feldenkrais pokazuje jak uczyć się łatwiej.

25 listopada 2010
Metoda Feldenkraisa - zostań uczniem samego siebie stań się swoim własnym nauczycielem

O… błędne koło
ileż to tobą
kręcić trzeba
by z o-błędnych
twych obrotów
wysmyknąć się

Być może poniższy tekst, będący fragmentem artykułu Moshe Feldenkraisa będzie pewną wskazówką. Fragment artykułu: Moshe Feldenkrais, Awareness Through Movement
tłumaczenie Jacek Paszkowski

Moja technika, która umożliwia pełniejsze dojrzewanie układu nerwowego wykorzystuje wzajemną relację systemu nerwowego oraz układu mięśniowego. Oba te systemy wyewoluowały w polu grawitacyjnym, które określa warunki zarówno do rozwoju jak i uczenia się każdego z nas jak i dla nas jako gatunku. Nadzwyczajny rozwój płatów czołowych kory mózgowej u człowieka pokazuje, że ich funkcjonowanie jest ewolucyjnym krokiem naprzód, sprzyjającym przetrwaniu najlepiej przystosowanych. Rozwój mózgu człowieka nabiera rozpędu po urodzeniu i w związku z tym jest kształtowany poprzez nasze indywidualne warunki dorastania oraz indywidualne doświadczenie. Możliwości rozwoju a podatność na popełnianie błędów. Efektem takiego stanu rzeczy jest to, że człowiek ma niesamowitą możliwość – nie daną innym zwierzętom – by tworzyć zasoby wyuczonych zachowań. Drugą stroną medalu jest to, że mamy również ogromną podatność popełniania błędów. Ponieważ u innych zwierząt reakcje na większość bodźców oparte są na odziedziczonych instynktach, ich skłonność do popełniania błędów jest dużo mniejsza. Co może być jeszcze bardziej irytujące, to to, że mamy małe szanse by uświadomić sobie, w którym miejscu popełniamy błąd. Ponieważ jesteśmy zarówno uczniami, jak i sędziami rezultatów własnego uczenia się to nasza ocena zależy, jak i jest ograniczona naszymi własnymi osiągnięciami. Oczywiście, by się rozwijać, musimy usprawnić nasze umiejętności oceny. Ale możliwości oceny są rezultatem dotychczasowego procesu uczenia się i rozwoju.
Zwiększenie wrażliwości. By przerwać to błędne koło musimy wykorzystać podstawową zdolność wyższych pięter naszego mózgu, których zadaniem jest odczuwanie, analizowanie, wyrażanie słowami tego co dzieje się w naszym ciele. Przez redukowanie siły bodźca do zaledwie wyczuwalnego minimum, również obniżamy do minimum wyczuwalne zmiany w układzie mięśniowym i czuciowym. W ten sposób zwiększamy naszą wrażliwość do maksimum, a poprzez to jesteśmy w stanie rozróżnić najmniejsze szczegóły, których nie byliśmy w stanie do tej pory odczuć. Jesteśmy jak daltonista, któremu nagle przywrócono zdolność rozróżniania kolorów. Gdy mamy już lepszą umiejętność różnicowania i postrzegania, jest nam łatwiej dostrzegać i odczuwać szczegóły dotyczące zarówno nas samych jak i otoczenia. Stajemy się świadomi tego co robimy a  nie tego co wydaje nam się, że robimy. Lekcje metody. Lekcje odbywają się głównie w pozycji leżącej. Sprzyja to rozbiciu nawykowych napięć mięśniowych. (W tej pozycji) nawykowy nacisk na podeszwy stóp jest wyeliminowany a wraz z tym wyhamowane zostają nawykowe wzorce napięć mięśni oraz towarzyszące temu ułożenie całego szkieletu. Układ nerwowy nie otrzymuje nawykowych bodźców aferentnych* powiązanych z działaniem sił grawitacji na człowieka w postawie stojącej, a impulsy eferentne nie są powiązane z  nawykowymi wzorcami ruchu. Po lekcji, wracając do nawykowych bodźców z podłoża, ktoś może być zaskoczony odkryciem, że jego reakcja na te bodźce się zmieniła. Lekcje są wykonywane tak powoli, lekko i przyjemnie jak to możliwe, bez napięcia i bólu. Celem nie jest trening tego co już znane, lecz odkrycie nieznanych dotąd reakcji wewnątrz siebie, by poprzez to nauczyć się lepszego, wewnętrznie spójnego sposobu działania. Koniec fragmentów artykułu.
  • bodźce aferentne to takie, które docierają do mózgu i są tam przetwarzane – bodźce czuciowe
  • bodźce eferentne to takie, które wychodzą z mózgu – bodźce wykonawcze. przyp, tłumacza.
gdyby jednak,
  • komuś bardzo brakowało o-błędnego koła, (nawet z nie wiadomych powodów)
  • kiedyś miał, potem je stracił i tęsknił za nim bardzo
  • słyszał dużo dobrego o błędnych kołach i ma wielką potrzebę zaposiadania takowego
To na pewno nie będzie problemu, by się dać w jakieś wkręcić, wpaść w jakieś przypadkowo, czy odkopać stare zardzewiałe, zapomniane błędne koło na strychu lub piwnicy. Domyślam się, że można takie koło nawet nabyć w drodze transakcji, gdyż ponieważ co jakiś czas można zobaczyć takie np. hasła reklamowe:
  • kup dwa błędne koła, jedno otrzymasz gratis, wstąp już dziś…
  • specjalna około świąteczna promocja błędnych kół, tuż za rogiem…
  • zamów swoje błędne koło już dziś
  • tylko do końca roku błędne koło z 22 % vat (-u) albo
  • tylko w ten weekend błędne koło bez vat (-y)
  • nie zwlekaj, wejdź na www.blednekolo.kom, dostawa pod choinkę gwarantowana

17 grudnia 2010
17 wielbłądów, stara kobieta i 3 łamigłówki ruchowe

Jest pewien paradoks w tym co robimy w Metodzie Feldenkraisa.

Moshe Feldenkrais mawiał, “…niemożliwe staje się możliwe…” a, zatem robimy coś czego wcześniej nie robiliśmy, co nie było dla nas możliwe. Ale osiągamy to, nie poprzez robienie tego co nie jest możliwe (np. mówiąc “.. no co, nie możesz? No spróbuj mocniej, no jeszcze trochę, jeszcze sto powtórzeń i dasz radę… itd. trochę tak jak mucha, która chce wylecieć na zewnątrz waląc ciągle w szybę i kończąc w końcu na parapecie, mimo, że powyżej jest otwarty lufcik). Ale osiągamy to dzięki temu, że rozwijamy, urozmaicamy, modyfikujemy to … co jest dla nas dostępne, możliwe.

A zatem “niemożliwe staje się możliwe…” dzięki temu co jest….. możliwe.

Jest taka arabska przypowieść . Ojciec rodu, odchodząc, podzielił swój majątek między trzech synów. A było to 17 wielbłądów. Pierwszemu oddał połowę, drugiemu jedną trzecią a trzeciemu jedną dziewiątą. Bracia długo się zastanawiali ale nie wiedzieli co zrobić, bo 17 nijak nie dzieliło się ani na połowę, ani na trzy, ani na dziewięć. Poszli więc do starej kobiety po radę. Głowiła się nad tym i, gdy przyszli ponownie po radę powiedziała, że też nie wie jak rozwiązać ich problem i jedyne co może im zaoferować to oddać im swojego jedynego wielbłąda. Bracia przyjęli tego wielbłąda i okazało się, że nagle mając 18 wielbłądów, starszy dostał 9 (czyli połowę), drugi dostał 6 (czyli jedną trzecią) a najmłodszy dostał 2 (czyli jedną dziewiątą), co w sumie daje . 17 wielbłądów. Z tego podziału został im ciągle jeden wielbłąd, którego oddali starszej kobiecie.

Tak myślę, że w Metodzie Feldenkraisa jest czasem podobnie. Mamy jakiś problem do rozwiązania, jakąś łamigłówkę cielesną do rozwikłania, do rozłożenia i ułożenia. I nie wiemy jak to zrobić. I kombinujemy początkowo, na znane nam sposoby i nijak nie znajdujemy rozwiązania, aż sięgając po jakiś niby przypadkowy, brakujący element, lub też rozwiązanie, które początkowo było poza naszym zasięgiem, wyobrażeniem, czy nie mieściło się w  naszym obrazie samego siebie (poprzez np. zmianę ułożenia ciała, zmianę tempa, wyłączenie jakiejś części ciała z ruchu, zmianę oddechu, zaangażowanie czegoś co wcześniej nie brało udziału itd.) otrzymujemy rozwiązanie zadania, napotkanej, w danej lekcji cielesno umysłowej zagadki.

Skąd przychodzi rozwiązanie? Może po prostu ze znajomości arytmetyki. Ale może też, albo przede wszystkim z otwartości na nowe rozwiązania, które początkowo pozostawały poza zasięgiem naszej wyobraźni. Z umiejętności zatrzymania się, uświadomienia sobie tego co robimy i poszukania nowego. Z ciekawości, czasem frustracji. Z wrażliwości i umiejętności oceny czy to co robimy jest tym samym co przed chwilą robiliśmy czy już czymś innym, a  jeśli czymś innym to, czy z tą nowością jesteśmy bliżej, czy też dalej tego, co zamierzaliśmy.

Do przypowieści o wielbłądach można porównać historię o  człowieku, który szuka czegoś pod latarnią. Podchodzi drugi i  pyta, czego szuka. A on na to, że zgubił klucze i wie, że zgubił je gdzieś z tyłu domu, ale tam jest ciemno, są straszne krzaki i  nic nie widać więc szuka tam, gdzie przynajmniej jest jasno.

A jak Ty poszukujesz?

Trzy krótkie zabawy ruchowe. Które może pomogą Ci odpowiedzieć na to pytanie.

  1. Złącz dłonie całą powierzchnią (tak jak np. do modlitwy). Wyobraź sobie, że to jest książka. Na ile sposobów można tę książkę otworzyć?
  2. Otwórz buzię, poczuj co się porusza. Co dokładnie dzieje się, gdy otwierasz buzię?Czy możesz otworzyć buzię tak by broda, jej czubek i cała reszta nie poruszyła się w przestrzeni?
  3. Usiądź z nogami z boku, np. kolana z prawej a stopy z lewej. Kolana szeroko. Tzw siad boczny. Teraz usiądź z nogami po drugiej stronie. Jak to zrobiłaś/eś, tzn w jaki sposób usiadłeś/aś z nogami po drugiej stronie? Na ile sposobów możesz to zrobić?

No, na ile? 3 sposoby? 7 sposobów? A  może 17? Co Cię ogranicza? Co mnie ogranicza?

Co nas ogranicza w znalezieniu innego rozwiązania? Jak można nauczyć się znajdowania rozwiązań które początkowo są poza? I, czy Feldenkrais ma na to odpowiedź?

4 stycznia 2011
Dwóch gości w pociągu, ziarnko pieprzu i Metoda Feldenkraisa

W Metodzie Feldenkraisa zadajmy sobie często pytanie o to, ile trzeba mieć możliwości, by mieć wybór? Czy dwie możliwości to już wybór? Jedna zmienna, już zakłada istnienie dwóch możliwości. Bo mogę coś zrobić albo tego nie zrobić. Mogę gdzieś pójść albo nie pójść. Mogę się zaśmiać albo mogę tego nie robić. I tak dalej. Ale czy to jest wybór? Czy to umożliwia różnorodność reakcji, zachowań, ruchów, sposobów ekspresji? I jeśli tak, to czy nam taka różnorodność wystarcza? I po co w ogóle mieć wybór? Do czego on nam? Czy różnorodność jest przydatna? Czy świadomość różnorodności i wielorakość możliwości jest nam potrzebna?

Jadąc kiedyś pociągiem ze Szczecina przysłuchiwałem się rozmowie dwóch współpasażerów. Było nas w przedziale trzech, oni non stop rozmawiali, ja próbowałem czytać ale kątem ucha przysłuchiwałem się ich rozmowie. Jechali na Ukrainę robić biznesy. Byli przedsiębiorcami produkującymi dodatki smakowe i aromaty do wędlin. Rozmawiali to tym, jak kiedyś chcieli kupić najlepsze aromaty od Szwajcarów do produkcji swoich wędlin, ale ci, nie świadomi realiów polskiego rynku nie chcieli opuścić za wysokiej, dla naszych ceny. No i co zrobili moi towarzysze podróży? Kupili parę próbek, zatrudnili chemika, ten zrobił analizę chemiczną i wyprodukowali swoje, konkurencyjne, jak mówili co do ceny i jakości swoje aromaty. Teraz z tym produktem jechali podbijać kolejny już, tym razem, rynek ukraiński. Rozpływali się nad aromatem i jakością wędlin, chwaląc między sobą, swoje własne produkty.

Miło było przysłuchiwać się ich zachwytom. Dało się wyczuć wyraźny entuzjazm wynikający z  przekonania o posiadaniu świetnego produktu i związaną z tym możliwością zawojowania nowych rynków. Jednym słowem byli ludźmi sukcesu.

A ja ludzi sukcesu szanuję, podziwiam, nawet jeśli to dotyczy producentów sztuczności dodawanej do jedzenia, mimo że już samego procederu nie popieram.

W pewnym momencie, wiedząc już to wszystko o czym napisałem, moja ciekawość była na tyle intensywna, że postanowiłem włączyć się do rozmowy i zapytałem o powody produkowania sztucznych aromatów i dodatków smakowych. Chciałem wiedzieć czemu nie używać po prostu naturalnych przypraw, których osobiście jestem zwolennikiem. Panowie bardzo chętnie zabrali się za tłumaczenie czegoś w co głęboko wierzyli i o czego skuteczności byli bezgranicznie przekonani.

Jeden z nich nachylił się w moją stronę i intensywnie gestykulując zaczął mówić: “no bo wie pan, jak pan weźmie takie ziarnko pieprzu i popatrzy na nie pod mikroskopem, to wie pan co pan tam zobaczy? Po pierwsze każde wygląda zupełnie inaczej, po drugie jest tam masa brudu i bakterii, a co najważniejsze każde .. smakuje inaczej. A jak weźmie pan nasz dodatek smakowy to jest on chemicznie czysty, idealnie sterylny i absolutnie w stu procentach powtarzalny smakowo. Więc jeśli chce pan uzyskać wędlinę o konkretnym smaku to nie może pan dodać do tego po prostu pieprzu bo za każdym razem otrzyma pan trochę inny smak. Dzięki naszym produktom smak jest zawsze identyczny, doskonały”. O jej, to było mocne. No i nie sposób odmówić logiki ich rozumowaniu. Ale to “INACZEJ, … SMAKUJE INACZEJ” brzmiało mi w głowie, jak słowa określające największe barbarzyństwo w procesie wytwarzania, przetwarzania i dalej spożywania pokarmu. A słowa “IDENTYCZNY, DOSKONAŁY” jak słowa najwyższego przemysłowo, biznesowo i kulinarnie uświęconego celu.

Już pomijam fakt, że mięsa raczej nie jadam, więc ten konkretny temat tak bardzo kulinarnie mnie nie dotyczy. Ale z drugiej strony, tak po prostu, po ludzku, jak najbardziej tak. Choćby dlatego, że wierzę w to, że im mniej chemii w tym co jemy, wdychamy, pijemy tym lepiej. Poza tym lubię jak np. potrawa smakuje zależnie od tego, skąd pochodzi, w jakich warunkach rosły rośliny, z których została przyrządzona.

I nie chodzi tu tylko o jedzenie. Ja osobiście lubię różnorodność. Lubię tę odmienność drzemiącą w każdym ziarnku pieprzu. Szczyptę nieprzewidywalności. Odrobinę zaskoczenia związaną z każdym okruchem naturalności. Czasem przygotowując nową potrawę zapisuję przepis, jeśli smakuje, wpisuję do notesu. Ale nawet, gdy sięgam po niego ponownie, to nigdy go nie powielam. Zawsze coś zmienię. Czasem na dobre, czasem na . dobre inaczej.

A Feldenkrais wciąż uczy mnie większej otwartości na eksperymentowanie, szukanie nowości.

Dla mnie Metoda jest pochwałą różnorodności, apoteozą tego co w nas unikalne. Mimo tego, że w  ruchu wykonanym optymalnie z mechanicznego punktu widzenia, pojawia się między różnymi osobami coraz więcej jednolitości. Ale to jednolitość organiczna, dana nam przez strukturę naszego ciała i funkcjonowanie układu nerwowego. Ale ta mechanicznie optymalna jednolitość staje się punktem wyjścia do poszukiwania coraz większej różnorodności. Gdy jesteśmy ugruntowani, mamy świadomość naszego ciała, naszych możliwości, gdy mamy stały dostęp do poszukiwania czegoś nowego, wtedy nasze drzwi do kuchni życia są szeroko otwarte i jesteśmy gotowi do odkrywania różnych, nowych smaków.

Smacznego. Na nowy rok. Go!

26 stycznia 2011
Chłopiec na drzewie, maraton i Alosza Awdiejew

Alan Questel (trener Metody Feldenkraisa) w swoim artykule o  zastosowaniach Metody Feldenkraisa w pracy z aktorami pisze: “Jedną z podstawowych zasad Metody Feldenkraisa jest zwiększanie naszych opcji i tworzenie nowych sposobów działania. Chodzi nie tyle o  nauczenie właściwego sposobu robienia czegoś, ale o wydobycie z  siebie nowych możliwości. Za każdym razem, gdy ktoś uczy nas “tego jednego, właściwego” sposobu, jednocześnie narzuca na nas ograniczenia. Nie żeby nie było właściwych sposobów działania, ale najczęściej ten właściwy sposób wyklucza dalsze próby i poszukiwania oraz tłumi naszą kreatywność.”

Pamiętam, to był piękny, upalny, sierpniowy dzień na Mazurach. Postanowiłem, że tego dnia obiegnę jezioro dookoła. Jezioro, które dobrze znam, bo jeżdżę tam od wielu lat, kiedy to rodzice wybudowali domek na działce. Jezioro jest długie, wąskie, z wysokimi brzegami, z  czystą wodą i lasami sosnowymi dookoła. Działkę mamy, przy wsi, na rozległej polanie na początku jeziora.

Na chwilę jednak zostawmy ten piękny, letni dzień i przenieśmy się rok wcześniej, kiedy to kolega z liceum zadzwonił do mnie, pytając czy . nie pobiegłbym z nim maratonu. Powiedziałem, że chyba oszalał. Z 95 kilogramami na pokładzie, z rekordem życiowym – dziesięciu kilometrów, pomysł przebiegnięcia 42 km wydawał mi się wariactwem, niemożliwością, czymś co jest dla mnie nieosiągalne, nawet gdybym bardzo chciał. No właśnie. A co, gdybym . naprawdę bardzo chciał?

W każdym razie, gdy dodał, że maraton jest za dwa tygodnie wiedziałem już, że tego roku, nie spotkamy się na linii startu. Ale, ziarenko zostało zasiane. No bo, co, . gdybym naprawdę bardzo chciał? Czy niemożliwe mogło by się stać możliwe? Czy wewnętrzne przekonanie, taka prawda najprawdziwsza, z którą się utożsamiałem, że przebiegnięcie więcej niż 10 kilometrów jest poza moim zasięgiem, może stać się prawdą już nie obowiązującą, należącą do prawd przeszłości? Kartkę z taką prawdą zgniata się w ręce i wyrzuca do kosza. Bo przecież, kiedyś tak samo myślałem, że przebiegnięcie nawet 10 kilometrów jest nie dla mnie. Aż do momentu, gdy biegnąc swoją zwykłą pętlę od mostu Łazienkowskiego do mostu Śląsko – Dąbrowskiego i z powrotem, czyli 6 km, pomyślałem, że … może by tak pobiec do mostu Gdańskiego i z powrotem co dało by okrągłą liczbę 10 km. Jak pomyślałem tak i zrobiłem, a gdy już przebiegłem całość, doświadczyłem czegoś cudownego, czego doświadczam, gdy pokonuję swoje własne ograniczenia. Tak jak w wielu innych sytuacjach (jak pływanie pod lodem, włażenie na reje wielkiego żaglowca czy wiele innych), z których każda była przełamywaniem mniejszych lub większych swoich strachów, obaw, ograniczeń, niemożliwości i  oczywistości, które w dużej mierze określają to kim jesteśmy, co robimy i jak żyjemy.

Jak ślicznie powiedział kiedyś Alosza Awdiejew: “w poznaniu przeszkadza nam tak zwana oczywistość”. Jakie są, te nasze “oczywistości”?

A zatem, gdy pewnego dnia Maciek zadzwonił do mnie z propozycją przebiegnięcia za dwa tygodnie maratonu wiedziałem, że nie, . nie tym razem. Powiedziałem, że spróbuję, ale połowę dystansu, czyli tak zwany półmaraton. Dwa tygodnie później, pod naporem niezaprzeczalnych faktów padła kolejna moja niemożliwość, z  mocnym postanowieniem, że za rok pobiegnę cały dystans, zrobię sobie prezent na 40 urodziny.

Tak więc, wracając do tego pięknego sierpniowego dnia na Mazurach, na miesiąc przed maratonem robiłem kolejny długodystansowy trening. Był upał, więc zaopatrzyłem się w zapas wody, batony wysokokaloryczne i ruszyłem w drogę. Przy końcu jeziora się zgubiłem. Po prostu biegłem lasem, który znam od lat, aż tu nagle nie wiem gdzie jestem. Ale wiedziałem, że jezioro jest po mojej lewej stronie. Postanowiłem więc pobiec do jeziora i dalej, ścieżką wydeptaną przez wędkarzy, aż do miejsca, które rozpoznam i będę wiedział jak biec dalej. Tak też zrobiłem. Biegnę więc nad jeziorem i nagle na wysokości paru metrów nad ziemią, na gałęzi rozłożystej brzozy stoi sobie chłopiec. Opiera się o pień drzewa, ma może 12 lat, wygląda mi na miejscowego i tak jakoś dziwnie mi się przygląda, być może myśląc “co u licha robi tutaj ten gość, biegnąc z dziwną butelką na plecach i . takie tam myślę sobie, że on sobie może myśleć. Stoimy więc tak, dwaj myśliciele, a ja gapię się w górę i pytam: “przepraszam czy to koniec jeziora”, a on z taką dziwną miną, odpowiada niewinnie: “nie, to jest początek”.

Bum ta rara bęc. Zaraz, zaraz, przecież przyjeżdżam tu przez tyle lat, pewnie co najmniej dwa razy dłużej niż chłopak ma lat, a on mi teraz mówi, że to co zawsze było końcem, jest początkiem. Łał, to była lekcja dnia. Te dwadzieścia kilka kilometrów, które przebiegłem tego dnia nie zrobiło na mnie takiego wrażenia jak te kilka słów.

Na koniec, wracając do… początku, czyli do słów Alana o  narzuconych ograniczeniach, to dotyczą one oczywiście nie tylko ruchu. Chodzi także o to jak myślimy, o nasze wyobrażenie o sobie, innych, o świecie (a te w dużej mierze wynikają z naszego doświadczenia, czyli tego co do tej pory zrobiliśmy i czego nie zrobiliśmy). Istotne jest również to, że często nie zdając sobie z tego sprawy, to my sami narzucamy na siebie takie ograniczenia.

I pewnie nie ma znaczenia to, czy koniec południowy jeziora jest początkiem czy też jego końcem. Nie ma znów tak dużego znaczenia czy przebiegnę te 42 kilometry. Dla mnie ważne jest czy dopuszczam możliwość zrobienia czegoś, co wydaje mi się, że jest poza moim zasięgiem. Czy mówię sobie, “nie, bo nie i basta”, czy też mówię sobie, że spróbuję i zobaczymy, może się uda, a może nie. Czy mam chęć, odwagę, zapał, siłę, energię do zrobienia czegoś, czego do tej pory nie zrobiłem, a zwłaszcza, jeśli chodzi mi po głowie, sercu, duszy taka ochota, że bardzo bym tego chciał.

PS 1. Bieganie, włażenie na reje, pływanie pod lodem, pójście do nowej restauracji, przeczytanie książki z innego wymiaru wierzeń, skakanie do wody z wysokości i inne przyjemności życia mogą być szkodliwe dla zdrowia, stosować więc . bez umiaru, gdyż równie dobrze mogą na zdrowie nasze wpłynąć.

ORAZ UWAGA: Poważne konsekwencje mogą wyniknąć ze zrobienia czegoś nowego. Przed użyciem przewertować instrukcję obsługi (siebie), zapoznać się z cieniem treści zawartej na ulotce dołączonej do opakowania lub skonsultować się ze zdrowym rozsądkiem (najlepiej własnym). Naradzić z własnymi motywacjami, potrzebami i chuciami. Zrewidować swoje podejście do tego i owego i wziąć się do roboty. I jeszcze jedno, przekraczanie swoich ograniczeń nie musi skończyć się na mecie maratonu. Każdy najlepiej wie, gdzie są jego / jej własne kierunki rozwoju, bariery, które warto pokonać, cele jakie warto postawić, czym są rzeczy, ze zrobieniem których czekamy, czekamy, czekamy.

Najlepszego na nowy rok. Nowy Krok. Zrób krok. ok.

PS 2. Artykuł Alana Questela w całości jest już na stronie w zakładce “artykuły”. Polecam.

PS 3. Tak, wiem, o chłopcu na drzewie kiedyś już pisałem.

11 lutego 2011
Wojna, naloty i Metoda Feldenkraisa

Russell Delman, studiował z Moshe Feldenkraisem na treningu w San Francisco. Jak wielu absolwentów tego treningu, pomiędzy segmentami jeździł do Tel Avivu, by spędzić czas z Moshe, asystować mu, przyglądać się jego pracy z  bliska. Wielu tak robiło, każdy ma swoje własne, związane z taką praktyką ciekawe historie. Russell w jednym z wywiadów opisuje historię swojego pobytu u boku Moshe. Pisze, że był tam w okresie wojny izraelsko – syryjskiej. Samoloty wojskowe latały nad stolicą w kierunku Syrii. Jako pokojowo nastawiony człowiek, nie krył oburzenia związanego z działaniami wojennymi.

Przyszedł raz do Feldenkraisa i mówi, że to straszne, ta cała wojna, taka niepotrzebna. Feldenkrais na to: “Russel, ale z Ciebie idiota, czy myślisz, że warto było by usunąć zdolność organizmu do wytwarzania stanu zapalnego”? Na co on, że “Raczej nie. Bo, stan zapalny przecież jest potrzebny organizmowi i jest nieodłączną częścią procesu zdrowienia.”

“No widzisz” mówi Feldenkrais, “podobnie jest z wojną. Oczyszcza planetę. A poza tym, czy wiesz, że wojny w wielu przypadkach służyły wprowadzaniu nowych, postępowych praw do podbitych narodów, że przyczyniły się do wymiany materiału genetycznego, że służyły regulacji ilości populacji . ”

Moshe zrobił mu długi wykład, podając wiele innych przykładów tego, że wojna może mieć różne oblicza i można patrzeć na nią z wielu stron.

Tego dnia Russel wyszedł od Feldenkraisa zdumiony, trochę oszołomiony. Z jednej strony tym, że można również w taki sposób patrzeć na wojnę oraz tym, że on sam patrzył na wojnę zawsze tak jednostronnie. To był dla niego światopoglądowy szok.

Następnego dnia wrócił do Feldenkraisa i po raz kolejny samoloty lecą nad Tel Avivem na Syrię i Russel mówi: “Popatrz Moshe, oczyszczanie planety się dokonuje”, na co Feldenkrais mówi: “Russel jak możesz być takim idiotą, co może być gorszego niż to, że giną niewinni ludzie”.

Russel pisze, że przebywanie u boku Feldenkraisa, tak jak i studiowanie jego metody zmuszało go do ciągłego konfrontowania się z paradoksami. Z wielowymiarowością życia, doświadczaniem go z wielu punktów widzenia. Że można mieć swoje poglądy, można się ich trzymać ale należy pamiętać, że wiele jeśli nie wszystkie sytuacje mają więcej niż jedną stronę. Że wszystkiemu można i warto przyjrzeć się z wielu stron.

Ci z Was, którzy doświadczają Metody Feldenkraisa pewnie odnajdą tu wspólny wątek. Wyobraź sobie dowolny ruch, na ile sposobów można go zrobić? Jeden ze sposobów najprawdopodobniej będzie najłatwiejszy, ten wykonany zgodnie z  naszymi anatomicznymi i psychicznymi predyspozycjami, celami, motywacjami. Ale na tym jednym sposobie nie kończy się świat. Świat jest dużo bogatszy niż ten jeden sposób, często ten, który jest dla nas pierwszym pomysłem, tą oczywistością, tak naturalną, że wydaje się, że nic poza nią nie ma prawa bytu. A jednak.

Metoda Feldenkraisa kieruje nas w  zakamarki ciała i umysłu dotąd przez nas nie odwiedzane. Nie po to, żebyśmy od razu coś robili inaczej. Ale byśmy mieli doświadczenie “innego”, które wzbogaca, uczy tolerancji, oswaja nas z odmiennością.

Russel Delman jest cenionym trenerem Metody Feldenkraisa. Jest także nauczycielem medytacji zen. Od lat w  swojej pracy łączy oba te podejścia. Więcej o jego pracy, warsztatach, materiałach do pracy własnej znaleźć można na Jego stronie www.russelldelman.com